09.11.2005 :: 22:30
6. Dziwne sprawy To wszystko było jakieś nieprawdziwe. Wyjec zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nie miały miejsca zdarzenia w bibliotece. Dziwiło mnie to wielce, ale zauważyłam także, że zaczął się bardziej afiszować z Hermioną. Niestety, chyba nie wiedział, jaką krzywdę robi Ann. Czasem wydawało mi się, że tylko ja widzę jej łzy, bo Alexa ganiała gdzieś z Syriuszem, a jak wiadomo Pablo był z Gryfonką. Jednak niespodziewanie Abra ułatwiła mi całą sprawę. - No chodź, Draconine, muszę ci ich przedstawić! – Alexa ciągnęła mnie przez cały korytarz. - Ale ja nie chcę! Muszę iść do biblioteki, nic nie umiem na zaklęcia! - No proszę… - ehh, czego się w sumie nie robi dla przyjaciół… - Dobrze, ale obiecaj, że to zajmie tylko chwilkę. - Obiecuję – powiedziała z szerokim uśmiechem na ślicznej buzi. Zaciągnęła mnie pod jakiś portret z grubą kobietą w różowej sukni. Postałyśmy tam chwilkę, po czym obraz odsunął się ukazując dziurę, z której wyszło trzech chłopaków i dziewczyna. Mogłam się domyślić. Potter, Weasley, Syriusz i Granger. Oczywiście Syriusza znałam, bo przecież to chłopak Abry, ale resztę mi przedstawiono. - Cześć! – Abra powitała pogodnie znajomych. – To jest Sally, znacie ją jako Draconine. – Usłyszałam ciche szepty i długo wyczekiwane „Cześć”. Powiedział je wesoło Potter, a w ślad za nim poszli jego przyjaciele. - A więc, Draconine, to jest Harry Potter, Ronald Weasley, no i Hermiona Granger. - Cześć, miło mi was poznać… bliżej… – zrobiłam najbardziej przyjazny uśmiech, na jaki mnie było stać. Potem atmosfera trochę się ociepliła. Poszliśmy razem do biblioteki, gadaliśmy, śmialiśmy się, a ja zaobserwowałam ciekawe zjawisko… Weasley bardzo uważnie, bardzo ciepło i ostrożnie przypatrywał się Hermionie. Coś mi mówiło, że ona mu się podoba… Moja nieomylna intuicja miała rację. Po chwili do czytelni wszedł Wyjec, a jego dziewczyna pocałowała go na powitanie w policzek. W tym miejscu Ron bardzo się skrzywił… Zadzwonił dzwon obwieszczając koniec przerwy i rozpoczynając zaklęcia… ZAKLĘCIA! Nic się nie uczyłam, a Flitwick oczywiście mnie kazał zaprezentować zaklęcie zmieniające kolor sierści i włosów. Do końca lekcji dokonałam tyle, że sierść myszki przybrała czarny odcień i dało się czuć zapach pieczeni rzymskiej… *** Wraz z początkiem grudnia nadszedł koniec czasu dla Pansy. Milicenta i reszta KMD, które już przestało być KMD, żegnały pannę Parkinson ze łzami w oczach. - Chlip… Żegnaj Draconine! Już się nigdy nie zobaczymy! – powiedziała Pansy z iście teatralnym tragizmem, kładąc dłoń na czole i przytulając się do mnie serdecznie. - Eee… tak tak Pansy, papa… - nigdy więcej… YUPI! - Żegnajcie! – krzyknęła do wszystkich, po czym wsiadła do powozu i odjechała na stację. Co ciekawe, ani żadnemu z huncwotów, ani Draconowi nie było żal… Do pełni szczęścia zostało mi jedno… Sprawa Ann… Zauważyłam, że Ron poczynił ogromne kroki, aby zapobiec dalszemu rozwojowi miłości Wyjca i Hermiony, co mnie było jak najbardziej na rękę. Dużo czasu spędzałam z Potterem (Draco nie był tym zachwycony), bo chciałam wybadać, jaka jest Granger, i polepszyć opinię Ślizgonów . Weasley cały czas chodził za Hermioną nie spuszczając jej z oka, więc ja mogłam spokojnie porozmawiać z Musti. - Ann… - zagadałam do niej wieczorem w pokoju wspólnym – czy myślisz, że jestem osobą godną zaufania?? - Draconine! No oczywiście! A dlaczego pytasz?? – po raz pierwszy w tym miesiącu miała normalny kolor białek ocznych. - Bo chciałabym Cię spytać, dlaczego ostatnimi czasy tak często płakałaś?? Czy to z powodu Paula?? - Ależ skąd! – roześmiała się szczerze… nie no, ja już nic nie rozumiem… - tylko… - posmutniała nagle (a jednak! Ha!) – ktoś mi się podoba. - To wiem, ale powiedz mi… kto? – skoro to nie Wyjec… to może… czyżby…? - H-Harry P-Potter. – ledwo wykrztusiła z siebie jego nazwisko. Wybałuszyłam gały, a szczena zjechała mi w dół… - Jak to Potter, przecież ja myślałam, że to Pablo… - Intuicjo? Gdzie jesteś? - Płakałam, bo dowiedziałam się, że jemu podoba się taka Krukonka z siódmej klasy. A gdy patrzyłam na Pawła i Hermionę, to robiło mi się źle, bo ja też chciałabym być… chlip taka szczęśliwa… chlip… - płakała mi w rękaw. Znowu… Życie jest pełne zagadek, a miłość jest jedną z nich… *** Jak to mówią – raz na wozie, raz pod wozem. To było więcej jak poplątane, czasem aż sama się w tym gubię. Teraz, gdy ustabilizowały się sprawy miłosne (bo już było na pewno wiadomo, kto z kim chodzi i kto komu się podoba) huncwoci wznowili swoją działalność. Przypomniałam sobie o mapie Pottera . Leżała przez ostatni miesiąc w moim kufrze – zapomniana i zakurzona. Na szczęście znalazłam ją i znowu korzystaliśmy ze wspaniałego dzieła naszych poprzedników. Pod postacią zwierząt biegaliśmy nocą po Zakazanym Lesie, a rano, z podpuchniętymi oczami chodziliśmy grzecznie na lekcje. Nie obyło się oczywiście bez kawałów na nauczycielach. Na przykład w Sali do transmutacji obluzowaliśmy żyrandol. Spadł on na ziemię podczas lekcji i jakaś Gryfonka tak się przestraszyła, że aż zemdlała. McGonagall musiała zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego i mieliśmy całą godzinę dla siebie.. Ciekawe rzeczy działy się też z moim amuletem. Za każdym razem, kiedy pojawiałam się obok jakiś kłócących się osób, Baylife jarzył się nikłą, szkarłatną poświatą i nagle wszyscy odnosili się do siebie bardzo przyjaźnie. Może ten naszyjnik nie lubi kłótni i ma na celu zwalczanie waśni?? Postanowiłam to wykorzystać i zażegnać odwieczny konflikt Gryfonów i Ślizgonów. Nie miałam gotowego planu, ale – raz kozie śmierć! Rozpoczęłam od małej grupki osób (Paul, Ann, Alexa, Hermiona, Potter, Weasley, Draco, Luna-nasza koleżanka ze Slytherinu, Syriusz i ja). Zgromadziłam ich wszystkich w Wielkiej Sali w drugą sobotę grudnia. - Posłuchajcie mnie. – zaczęłam, gdy w drzwiach pojawiła się ostatnia osoba. Nie było łatwe przemawiać do nich wszystkich, tym bardziej, że już na wejście zaczęły się kłótnie. - Ej! Słuchajcie! – krzyknęłam i buczące towarzystwo zamknęło się. – Poprosiłam Was tu wszystkich, aby omówić sprawę balu bożonarodzeniowego. Wszyscy się znacie, więc wiecie, że cztery osoby są z Gryffindoru, a sześć ze Slytherinu. Pomyślałam sobie, że na bal moglibyśmy nadzwyczajnie dobrać się w pary z RÓŻNYCH domów, czyli na przykład Alexa poszłaby z Syriuszem. – tu uśmiechnęłam się do Alexy. Jej mina wyrażała pełne poparcie dla mojego pomysłu. - Jak myślicie, czy to dobry pomysł?? – zapytałam nieśmiało, i rozpoczęło się to, czego się spodziewałam – pomruki niezadowolenia… Czekałam na jakiś znak od amuletu. Tak bardzo tego pragnęłam, że naszyjnik chyba to zrozumiał, i znowu zaświecił słabym szkarłatem. W jednej chwili szepty umilkły, a moi znajomi podobierali się grzecznie w pary. Już myślałam, że wszystko jest dobrze, ale… - Bierz łapy od Hermiony! – Ron trzymał teraz różdżkę wycelowaną prosto w Wyjca. Paul nie został uległy. Również wyciągnął swoją różdżkę. - Przepraszam, Weasley, ale to JA z nią chodzę, i to JA pójdę z nią na bal! - O tak? Niedoczekanie Twoje! – kłótnia rozpoczynała się na dobre, gdy nagle… - PRZESTAŃCIE OBOJE! NATYCHMIAST! – jeszcze nigdy nie wiedziałam Hermiony w takim stanie… - Co, myślicie, że jestem rzeczą, która można sobie wyrywać? Nie! Tak nie będzie! – sajgon akt pierwszy… - Paul, już od dawna chciałam Ci to powiedzieć, ale nie miałam odwagi… - brązowowłosa odwróciła się do Wyjca, który zamarł w niemym oczekiwaniu. – Nie mogę być dłużej z Tobą. Zaimponowałeś mi swoją wiedzą i zapałem do nauki, ale to była tylko fascynacja… tak naprawdę nie kocham cię i nigdy cię nie kochałam… - Pablo wyglądał, jakby właśnie strzeliła go w policzek. - Ale to niemożliwe… Przecież tak dobrze nam się układało… Już mamy plany na wakacje! Nie pamiętasz? Zarezerwowałem pokoje we Paryżu, wiesz, jak trudno jest tam dostać miejsca?? - I tego właśnie w Tobie nie mogłam zaakceptować. Wszystko ty ustalałeś, a ja nie miałam prawa głosu. Czułam się jak zwierzę w klatce, zwierzę, które miota się w swoim zamknięciu… Nie mogę, Pablo, nie mogę… - wybiegła z Sali z cichym szlochem. Zaraz za nią popędził Ron. No to nici z porozumienia między domami, przynajmniej do Balu…