Link :: 09.11.2005 :: 22:27
4. Rozterki Dracona
Perspektywa odkrycia właściwości amuletu tak nas pobudziła do działania, że za jego pomocą zostaliśmy animagami dzień przed Nocą Duchów. Oczywiście jako szanujący się Huncwoci musieliśmy mieć jakieś pseudonimy….
Jak się słusznie domyślałam, mogłam zamieniać się w smoka (może to za sprawą amuletu ze smoczej łuski??) a moim przezwiskiem było oczywiście Draconine (ech, i tak wszyscy tak na mnie mówią). Alexa dzięki mojej pomocy została czarnym, smukłym kotem o xywie Abra, Paul, jako najlepszy uczeń w szkole potrzebował niewiele mocy amuletu, a zamieniał się w wilka (pseudonim – Wyjec), no a zdolna Ann zamieniała się w łasiczkę – Musti. Draco nie uczestniczył w naszym planie, przez treningi quidditcha. Po odejściu Marcusa Flinta to on został kapitanem drużyny i miał na swojej blond główce losy całego pucharu Slytherinu.
Zdziwiłam się bardzo, kiedy zaprosił mnie na pierwszy w sezonie trening drużyny. Oczywiście zaprosił też Alexę, Ann i Pabla. Gdy w piątek wieczorem usiedliśmy na trybunach, była tam jeszcze jedna osoba. Podeszła do nas teatralnym krokiem, zmierzyła mnie wzrokiem i rzekła:
- Chcesz sobie czy nie, Draconine, ale to JA chodzę teraz z Malfoyem i TY na pewno nie staniesz mi na drodze! – Powiedziała Pansy mierząc we mnie palcem. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. Zastanowił mnie tylko jedna kwestia… jak to możliwe, że ona chodzi z moim najlepszym przyjacielem i ja nic o tym nie wiem! Musiałam to załatwić z Drackiem w cztery oczy. Po treningu wpadłam do ich szatni jak burza. Wyjec, Abra i Musti, zdziwieni moim zachowaniem stali na stadionie, ale i tak wszystko dokładnie słyszeli… moich wrzasków nie da się nie usłyszeć…
- Czemu mi nic nie powiedziałeś?? – starałam się, żeby to zabrzmiało zdawkowo, ale coś mi nie wyszło… w moim głosie było słychać gniew, gorycz i poniżenie…
- Ale co ci miałem mówić??
- Twoja panienka przyłazi do mnie z jakimiś pogróżkami, a ja mam stać spokojnie, tak?? – co z tego, że bredziłam nie na temat
??
- Wybacz, ale Cię nie rozumiem…
- Chodzisz z tą…
Pansy Parkinson?? – teraz wrzeszczałam…
- Taaaaaak, ale zrozum, nie chciałem Ci mówić, bo myślałem, że się będziesz ze mnie śmiała, bo chyba jej nie lubisz, a ona jest o Ciebie strasznie zazdrosna i…
- Zazdrosna!? O mnie?! – nie no, tego już było za wiele.
- No tak, bo wiesz sama jak to wygląda, jak wszędzie chodzimy razem… - pajac, plątał się w zeznaniach, kłamca, oszust… nienawidzę go…
- Jasne! Ze mną się nie będziesz się przyjaźnił, bo dziewczyna Ci nie pozwala! Dobra, jak chcesz… - wyleciałam z szatni i wpadłam na coś miękkiego. Miny Ann, Alexy i Paula wyrażały bezgraniczne zdumienie i współczucie jednocześnie. Poleciałam wprost do zamku. Przy bramie wejściowej obróciłam się i ujrzałam Huncwotów opieprzających Malfoya, Pansy skaczącą u jego boku i spuszczoną głowę Dracona. Już nic mnie nie obchodziło… Podobno najbardziej ranimy tych, których najmocniej kochamy…
***
Wszyscy oczekiwali w zniecierpliwieniu na Noc Duchów… wszyscy, oprócz mnie. Nie chciałam iść, nie miałam po co iść, ale co najważniejsze, nie miałam z kim iść… Ann umówiła się z Pablem, a Alexę od początku roku podrywał jakiś długowłosy, przystojny szatyn z Gryffindoru. W NORMALNYCH okolicznościach poszłabym z Drackiem, ale w tej sytuacji, gdy jest Pansy i gdy się obraziłam… , tak, obraziłam się i nie będę nikogo prosić o litość. Mój najlepszy przyjaciel zawiódł moje zaufanie… A może źle robię?? Może powinnam mu przebaczyć?? – NIE! On musi mnie przeprosić, musi, musi, musi…
Nagle amulet, który nosiłam zawieszony na szyi, zaczął mnie ciągnąć. Poddałam się jego woli, bo chciałam zobaczyć, co to za jego nowa moc… Zaprowadził mnie do pokoju wspólnego, gdzie w oknie zobaczyłam rudą płomykówkę – sowę mojej mamy.
Do nóżek miała przyczepioną wieeeeeelką pakę. Rzuciłam prezent na łóżko i zaczęłam go rozpakowywać. Moim oczkom ukazała się przepiękna, czarna suknia ze zwiewnego materiału, stos krówek i najlepsza rzecz pod słońcem – mugolska czekolada. Uwielbiam ją zaraz, tuż po kremowym…
W paczce był też liścik:
Kochanie!
Tę suknię znalazłam na strychu. Należała do Twojej babci. Jest z niewiarygodnego materiału, który zmienia kolor, wraz ze zmianą twojego nastroju. Życzę Ci miłej uczty w Helloween!
Mama
No tak, mamusia przysłał mi ciuszki… Najciekawsze w sukience było to, że w tej chwili przybrała kolor głębokiej, czarnej śliwki, prawie identyczny, jak Baylife…
Nadszedł wieczór, a ja stwierdziłam, że siedzenie w lochach nic nie da, więc postanowiłam samotnie wybrać się na Noc Duchów.
Przy wejściu do Wielkiej Sali stali Alexa z Syriuszem (bo tak miał na imię ten Gryfon) i Ann z Paulem. Nie wiem czemu, Abra była cała rozpromieniona… nie dalej jak wczoraj mówiła, że on jej się narzuca, i że go nie lubi…
- Draconine, co tak długo?? Czekaliśmy na Ciebie! – blondyn uśmiechnął się do mnie.
- No, to Huncwoci w komplecie – idziemy!
Ich roześmiane twarze, pogodne charaktery… to było zaraźliwe. Bawiłam się świetnie, dopóki nie zdarzył się jeden incydent… Draco wyczaił mnie w tłumie. Podbiegł do mnie, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów. Stanęliśmy w lochach, w zimnym korytarzu. Było ciemno, wszystkie świece pogasły…
Malfoy wprowadził mnie w korytarz, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Doszliśmy do drzwi, a za nimi był pokój…, nie… to była komnata. Bogato zdobiona, z miękkimi, wysiedzianymi fotelami.
- Usiądź, proszę… - usłyszałam cichy, smutny głos Dracona. – Chciałaś wiedzieć wszystko, powiem ci. Nie będę nic przed Tobą ukrywał, bo dla mnie nasza przyjaźń jest ważniejsza od głupich tajemnic… Chcesz wysłuchać mojej opowieści?? – kiwnęłam głową. Poczułam się podle, ale jakaś część mnie mówiła w duchu „…dobrze mu tak, dobrze…” .
- To wszystko przez mojego ojca… - zaczął Draco. Z mojej głowy upłynęły resztki złości i obrażenia na chłopaka. Znów był moim przyjacielem, zrozumiałam, że nie umiem bez niego żyć… - Jak wiesz, Sally, moja rodzina i rodzina Pansy są strasznie bogate. Ponadto oboje jesteśmy ze starych, czarodziejskich rodów. Nie zdziwiłem się, jak ojciec powiedział mi o swoich planach matrymonialnych, co do mnie. Myślałem, że sobie żartuje… nie chciałem się wiązać z żadną dziewczyną, a już najbardziej nie z Pansy… - taaaaak, to dlaczego, teraz z nią chodzi?? – Kilka tygodni temu przyszedł list… Przeczytaj go…
Draconie, drogi synu…
Jak Ci wiadomo, miałem ostatnio małe spięcia z panem Roderickiem Parkinson, a nie chciałbym, aby nasza wieloletnia współpraca zakończyła się w tym momencie. Bardzo zależy mi na majątku państwa Parkinson, a także na jak najlepszych stosunkach z tą rodziną. Nie traktuj tego jako prośbę, raczej jako polecenie. Panna Pansy jest jedynaczką i najważniejszą osobą dla swoich rodziców, toteż jak się zapewne domyślasz, będą mieli na względzie jej dobro. Wydaje mi się, że jeżeli Parkinson usłyszy od córki dobre słowa o Malfoyach, to powróci do współpracy ze mną. Przechodząc do sedna sprawy – masz sprawić by panna Pansy uwielbiała Cię na każdym kroku. Masz jeden tydzień, inaczej nasz plan legnie w gruzach. Życzę miłej zabawy w Noc Duchów, mam nadzieję że z panną Parkinson.
Lucjusz Malfoy – ojciec.
- Łolala, ale jazda… Nie spodziewałam się takiej oschłości za strony Twojego ojca…
- To fakt, on nigdy nie był zbyt uczuciowy.
- Lekka kicha, co masz zamiar teraz zrobić?
- Nie wiem. Nie kocham Pansy, ani tym bardziej nie chcę się z nią żenić. Nie mogę jednak zawieść zaufania ojca. On na mnie liczy... – przeczytałam list jeszcze raz…
- Zaraz zaraz, tu jest napisane, że Pansy jest jedynaczką, tak?
- No chyba tak…
- I jest oczkiem w głowie swoich rodziców, tak?
- Do czego zmierzasz… - zapytał Malfoy patrząc na mnie badawczo.
- Musisz ją do siebie zniechęcić, żeby jej rodzice się o tym dowiedzieli, a że mają na celu dobro córeczki…
- Czekaj, wiem… Ale co konkretnie miałbym zrobić????
[dłuższa chwila ciszy]
- Mam świetny pomysł… Wiesz, czego takie laski, jak Pansy nie lubią najbardziej??
- Niee!? – w mgnieniu oka się rozpromienił.
- Rusz łepetyną! Nie lubią monotonii! Po prostu Twoim zadaniem będzie robienie cały czas tego samego, to Pansy się znudzi i sama Cię rzuci!
- Nie rozumiem… To co? Mam na przykład cały czas drapać się po nosie, gdy się spotykamy?? – nie no, co za tępak..
- Nie, po prostu na każdej „pseudorandce” musisz proponować jej to samo, na przykład: „Pansy (tu zmieniłam głos na strasznie piskliwy ) może pójdźmy nad jezioro??”, a gdy ona powie: „o nie! Znowu nad jezioro?”, to ty: „No dobra, jak chcesz, możemy iść pooglądać gumochłony Hagrida”… i tak dalej, et cetera, et cetera…
- To jest jakaś myśl, albo będę zabierał ją zawsze do szklarni nr 8.
- No, wreszcie zacząłeś myśleć .
Wróciliśmy na ucztę, ale przed wejściem do Sali Draco zatrzymał mnie jeszcze…
- Draconine, nie jesteś już na mnie zła??
- Jesteś taki słodki, że nie mogę się na Ciebie więcej gniewać…
- Fajnie…
Weszliśmy razem do Wielkiej Sali, a moja suknia zmieniła barwę na jasnobłękitną…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:29
5. Listopad – miesiąc czarów…
Draco stosował się do moich rad, ale przez to prawie wcale się nie widywaliśmy (aby nie wzbudzać zazdrości u Pansy). Łaziłam wszędzie z Huncwotami, dzięki mapie Pottera byliśmy niepokonani. Już prawie cała szkoła znała nasze przezwiska, ale nikt nie wiedział, że jesteśmy animagami. Właściwie bez mocy mojego naszyjnika, nauczylibyśmy się animagii za jakieś cztery lata, tak, jak Łapa, Rogacz i Glizdogon… Noce spędzone na błoniach były to najwspanialsze na świecie przygody. Chodziliśmy do Zakazanego Lasu i oglądaliśmy rzeczy, których w dzień nie sposób ujrzeć…
Pierwszym przełomem w naszej karierze psotników, była pewna sytuacja, zaistniała pomiędzy…
- Alexa i Syriusz!!!??? Nie wierzę… - w sumie, to nie wiedziałam, dlaczego mam w to nie wierzyć… od początku ich znajomości na to się zanosiło…
- No to uwierz, bo to prawda. Abra kazała mi to powiedzieć Tobie i Paulowi. – powiedziała Musti beznamiętnym głosem… w sumie nie wiedziałam, czemu taka ładniutka dziewczynka jeszcze nie ma nikogo…
- Ann… a Pablo ci się nie podoba??
- No coś ty!! – wykrzyknęła huncwotka, po czym jej twarz przybrała szkarłatny odcień. Ja wiedziałam…
- Dobra, dobra… rozumiem, nie chcesz o tym gadać…
- Ehh, nie teraz, może później… myślę, że na razie powinniśmy się cieszyć szczęściem Alexy… - nie no, ona była załamana, to widać… Co ten brutal jej zrobił?? Idę dorwać blondaska…
- Pablo! Czekaj, gdzie ci się spieszy?? – złapałam go tuż przed biblioteką.
- Eeeee, ja szedłem książkę oddać…
- Coś ty Ann zrobił???
- …
- Odpowiadaj jak cię pytam!
- No nic, ale co jej miałem zrobić??
- Czemu ona chodzi taka smutna i zamyślona?? – o rany, wydawałoby się, że on naprawdę nic jej nie zrobił. Może to Ann ma jakieś plany, które mogą się nie udać… - Ty chyba naprawdę nie wiesz o co mi chodzi, co??... – chłopiec pokręcił przecząco głową – Ehh, no dobra, jesteś wolny…
- Draco, a może przejdziesz się ze mną do biblioteki??
- Chętnie. – może jak Musti będzie chciała pogadać to sama się zgłosi (telefon zaufania, słucham…
***
Minął drugi tydzień listopada, Malfoy nadal chodził z Pansy, Alexa wieszała się na Syriuszu, Musti ciągle płakała, a Wyjec… Wyjec się uczył. Chciałam czegoś normalnego, więc uczyłam się z nim. Siedziałam w bibliotece na każdej przerwie. Dosyć już miałam tego wpatrywania się, jak Parkinson przykleja się do Draca, to tak dziwnie bolało… Bolało mnie również to, że nie mogłam pomóc Ann… Nie wiedziałam co jej było. Siedziała cały czas w dormitorium, płakała, opuszczała lekcje, płakała, nic nie jadła, płakała… To wszystko było takie dziwne…
Ani mnie , ani Alexie nic nie mówiła. W sumie tylko Pablo z nią gadał. On potrafił ją przekonać, by choć na chwilę przestała łkać i spojrzała mu w oczy. Zazwyczaj rzucała się wtedy w jego ramiona, a on ją po przyjacielsku przytulał i pocieszał. Abra i ja domyśliłyśmy się o co chodzi. Wyjec był wyjątkowo przystojny, taki pogodny luzak. Wielu dziewczętom się podobał, ale nie zwracał na nie uwagi… za to Musti zwracała uwagę na wyjców, a w szczególności na jednego Wyjca… Biedna dziewczyna, ile ona się z nim nabiega…
***
Nie chciałam, nie potrafiłam gadać z Drackiem. Był strasznie przybity. Unikałam go, bo wiedziałam, że każde nasze spotkanie pozostawi ranę, bolący ślad… Nie mogłam patrzeć na niego i na Pansy…na nich razem… Nie wiedziałam dlaczego. Mówiłam sobie: „spoko Draconine, przecież on jej nie kocha…” ale czy na pewno?? Ale! Dlaczego to tak mnie obchodzi?? Przecież Draco to mój przyjaciel… a może nie tylko przyjaciel…
Starałam się go unikać, ale nie mogłam… Gdy siedziałam w dormitorium, on też tam był, gdy był posiłek, on siadał naprzeciwko mnie, gdy uczyłam się we wspólnym, to on we wspólnym siedział z Pansy… Po prostu nie mogłam przed nim uciec…
Gdy w końcu zdenerwowana wytransportowałam się do Wyjca, do biblioteki (bo Dracon tak wymownie na mnie patrzył trzymając Pansy na kolanach) poczułam pewną ulgę…
Weszłam do biblioteki zobaczyłam kilka ciekawych, niekoniecznie wesołych rzeczy. Najpierw ujrzałam Pablątko, przy największym stole zawalonym pergaminami, następnie moim oczkom kazała się postać ślicznej, brązowowłosej dziewczyny, po czym moja zapłakana przyjaciółka minęła mnie w drzwiach, trzaskając nimi głucho. Podbiegłam do Wyjca. - CO TO MA ZNACZYĆ?? – spojrzałam na brązowowłosą i poznałam w niej przyjaciółkę Pottera – kujonkę Granger.
- Ale co?? – zapytał nieprzytomnie chłopak.
- Nie widziałeś Ann?? Ona płakała! Znowu!
- O czym mówiłaś?? – nie no, on mnie jeszcze nie słuchał…
- Paul! Mówię do Ciebie! Łu, łu, spójrz mi w oczy! – dopiero, gdy pomachałam mu ręką przed nosem, łaskawie zwrócił na mnie swoje orzechowe spojrzenie.
- Taak?... – zapytał niezbyt przytomnie.
- Czy ty nie widzisz, że Ann za Tobą biega??
- Niee, coś ci się pomyliło, ja nie lubię biegać… – ciężkie… uderzenia… głową… w… ścianę…
- Pablo, ona się zabujała… - [ no to dwa plus dwa jest… cztery]
- A w kim??
- W TOBIE matołku! – ta nauka mu nie wychodzi na dobre…
- Acha, dzię… - wyglądał, jakby dopiero co załapał – JAK TO WE MNIE??
- No normalnie. Musti się w tobie z a k o c h a ł a .
- Nie, coś ci się pomyliło, przecież to niemożliwe.
- A jednak, ale widzę, że ty masz już inny obiekt westchnień… - tu spojrzałam na Hermionę. Wydawała się zakłopotana.
- Nie chciałem Ci mówić, bo masz już tyle zmartwień z powodu Draca…
- Ja bym się miała niby nim przejmować?? – a może jednak…
- Draconine, mnie nie oszukasz. Słuchaj, szkoda mi Ann, ale tak naprawdę, dla mnie istnieje tylko Hermi… prawda?? – tu spojrzał wymownie na Granger, która energicznie pokiwała głową.
Nie, no ten świat schodzi na psy. Mój najlepszy kumpel ma dziewczynę, o której ja nic nie wiem, Musti ugania się za takim jednym zajętym Wyjcem, a ja jestem oskarżana o podrywanie chłopaka Pansy.
- Pablo, mogę Cię prosić na rozmowę w cztery oczy?? – chyba trochę przesłodziłam ten głos…
Poszliśmy do Wielkiej Sali. O tej porze nie było tam nikogo. Usadziłam Paula po jednej stronie stołu, a sama usiadłam po drugiej. Jak na przesłuchaniu…
- Wyjec… słuchaj. Ja rozumiem, że podoba Ci się Hermiona, ale czy chociaż próbowałeś porozmawiać o tym z Ann??
- Niee… Ona chyba nie chce ze mną o tym gadać…
- Teraz uważaj. Jesteś naprawdę fajnym, przystojnym, przeuroczym chłopakiem. Każda dziewczyna chciałaby z Tobą chodzić. KAŻDA. No i niestety padło na Musti. Ona jest przecież Twoją najlepszą przyjaciółką, dlaczego nie porozmawiałeś z nią o jej problemach?? Może jakoś byście to rozwiązali…
- Draco, ja nie umiem rozmawiać z nią o uczuciach… Niby co miałbym jej powiedzieć??
- Naprawdę jej nie kochasz, ani odrobinkę?? – spytałam z nadzieją w głosie.
- Gdyby tak było, to już dawno bym z nią chodził, nie?? – Pablo wstał i wyszedł. Po chwili i ja udałam się do biblioteki. Wychodząc z Sali widziałam, jak idzie z Hermioną za rękę… Biedna Musti…
***
Biblioteka to istny raj na Ziemi. Tu mogę się uczyć. Tu mogę zapomnieć…
Czytałam właśnie książkę o mandragorach w dziale z zielarstwem. Opierałam się plecami o ścianę przed sobą trzymając wolumin. Tak pochłonęła mnie ta księga, że nie zauważyłam, jak ktoś oparł się rękami o ścianę po dwóch stronach mojej głowy. Spojrzałam w górę, a ciężka książka spadła z głośnym hukiem na podłogę.
- Czemu mnie straszysz? – przede mną, twarzą w twarz stał Draco. Serce zaczęło mi mocniej bić i podskoczyło gdzieś w okolice gardła.
- Czemu mnie unikasz? – odpowiedział chłopak pytaniem na pytanie. W jego głosie było słychać troskę… i… oddanie…
- Idź do Pansy… nie chcę z Tobą gadać – ciężkie łzy skapywały na moją szatę.
- Ale ja chcę pogadać. Pansy mnie rzuciła… a ja zrozumiałem, że cię kocham... – nie mogłam uwierzyć w jego słowa.
- Jak to Cię rzuciła??? – nie chciałam się dopytywać, czy te dwa ostatnie wyrazy to prawda…
- Powiedziała, że jestem strasznie nudny, że ona i tak wyjeżdża i że bardziej lubię Ciebie, niż ją… i wiesz co?? Co do ostatniego to się nie pomyliła… - serce mi drżało…
- Ja też Cię kocham, Draco…, ale nie możemy być razem, póki ja nie załatwię sprawy Musti i Wyjca, dobrze…??? – wyszeptałam to wprost do jego ucha.
- Dobra… - Pocałował mnie, a był to najpiękniejszy pocałunek, jaki mogłam sobie wymarzyć…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:30
6. Dziwne sprawy
To wszystko było jakieś nieprawdziwe. Wyjec zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nie miały miejsca zdarzenia w bibliotece. Dziwiło mnie to wielce, ale zauważyłam także, że zaczął się bardziej afiszować z Hermioną. Niestety, chyba nie wiedział, jaką krzywdę robi Ann. Czasem wydawało mi się, że tylko ja widzę jej łzy, bo Alexa ganiała gdzieś z Syriuszem, a jak wiadomo Pablo był z Gryfonką. Jednak niespodziewanie Abra ułatwiła mi całą sprawę.
- No chodź, Draconine, muszę ci ich przedstawić! – Alexa ciągnęła mnie przez cały korytarz.
- Ale ja nie chcę! Muszę iść do biblioteki, nic nie umiem na zaklęcia!
- No proszę… - ehh, czego się w sumie nie robi dla przyjaciół…
- Dobrze, ale obiecaj, że to zajmie tylko chwilkę.
- Obiecuję – powiedziała z szerokim uśmiechem na ślicznej buzi.
Zaciągnęła mnie pod jakiś portret z grubą kobietą w różowej sukni. Postałyśmy tam chwilkę, po czym obraz odsunął się ukazując dziurę, z której wyszło trzech chłopaków i dziewczyna. Mogłam się domyślić. Potter, Weasley, Syriusz i Granger. Oczywiście Syriusza znałam, bo przecież to chłopak Abry, ale resztę mi przedstawiono.
- Cześć! – Abra powitała pogodnie znajomych. – To jest Sally, znacie ją jako Draconine. – Usłyszałam ciche szepty i długo wyczekiwane „Cześć”. Powiedział je wesoło Potter, a w ślad za nim poszli jego przyjaciele.
- A więc, Draconine, to jest Harry Potter, Ronald Weasley, no i Hermiona Granger.
- Cześć, miło mi was poznać… bliżej… – zrobiłam najbardziej przyjazny uśmiech, na jaki mnie było stać. Potem atmosfera trochę się ociepliła. Poszliśmy razem do biblioteki, gadaliśmy, śmialiśmy się, a ja zaobserwowałam ciekawe zjawisko… Weasley bardzo uważnie, bardzo ciepło i ostrożnie przypatrywał się Hermionie. Coś mi mówiło, że ona mu się podoba… Moja nieomylna intuicja miała rację. Po chwili do czytelni wszedł Wyjec, a jego dziewczyna pocałowała go na powitanie w policzek. W tym miejscu Ron bardzo się skrzywił…
Zadzwonił dzwon obwieszczając koniec przerwy i rozpoczynając zaklęcia… ZAKLĘCIA! Nic się nie uczyłam, a Flitwick oczywiście mnie kazał zaprezentować zaklęcie zmieniające kolor sierści i włosów. Do końca lekcji dokonałam tyle, że sierść myszki przybrała czarny odcień i dało się czuć zapach pieczeni rzymskiej…
***
Wraz z początkiem grudnia nadszedł koniec czasu dla Pansy. Milicenta i reszta KMD, które już przestało być KMD, żegnały pannę Parkinson ze łzami w oczach.
- Chlip… Żegnaj Draconine! Już się nigdy nie zobaczymy! – powiedziała Pansy z iście teatralnym tragizmem, kładąc dłoń na czole i przytulając się do mnie serdecznie.
- Eee… tak tak Pansy, papa… - nigdy więcej… YUPI!
- Żegnajcie! – krzyknęła do wszystkich, po czym wsiadła do powozu i odjechała na stację.
Co ciekawe, ani żadnemu z huncwotów, ani Draconowi nie było żal…
Do pełni szczęścia zostało mi jedno… Sprawa Ann…
Zauważyłam, że Ron poczynił ogromne kroki, aby zapobiec dalszemu rozwojowi miłości Wyjca i Hermiony, co mnie było jak najbardziej na rękę. Dużo czasu spędzałam z Potterem (Draco nie był tym zachwycony), bo chciałam wybadać, jaka jest Granger, i polepszyć opinię Ślizgonów . Weasley cały czas chodził za Hermioną nie spuszczając jej z oka, więc ja mogłam spokojnie porozmawiać z Musti.
- Ann… - zagadałam do niej wieczorem w pokoju wspólnym – czy myślisz, że jestem osobą godną zaufania??
- Draconine! No oczywiście! A dlaczego pytasz?? – po raz pierwszy w tym miesiącu miała normalny kolor białek ocznych.
- Bo chciałabym Cię spytać, dlaczego ostatnimi czasy tak często płakałaś?? Czy to z powodu Paula??
- Ależ skąd! – roześmiała się szczerze… nie no, ja już nic nie rozumiem… - tylko… - posmutniała nagle (a jednak! Ha!) – ktoś mi się podoba.
- To wiem, ale powiedz mi… kto? – skoro to nie Wyjec… to może… czyżby…?
- H-Harry P-Potter. – ledwo wykrztusiła z siebie jego nazwisko. Wybałuszyłam gały, a szczena zjechała mi w dół…
- Jak to Potter, przecież ja myślałam, że to Pablo… - Intuicjo? Gdzie jesteś?
- Płakałam, bo dowiedziałam się, że jemu podoba się taka Krukonka z siódmej klasy. A gdy patrzyłam na Pawła i Hermionę, to robiło mi się źle, bo ja też chciałabym być… chlip taka szczęśliwa… chlip… - płakała mi w rękaw. Znowu…
Życie jest pełne zagadek, a miłość jest jedną z nich…
***
Jak to mówią – raz na wozie, raz pod wozem. To było więcej jak poplątane, czasem aż sama się w tym gubię. Teraz, gdy ustabilizowały się sprawy miłosne (bo już było na pewno wiadomo, kto z kim chodzi i kto komu się podoba) huncwoci wznowili swoją działalność. Przypomniałam sobie o mapie Pottera . Leżała przez ostatni miesiąc w moim kufrze – zapomniana i zakurzona. Na szczęście znalazłam ją i znowu korzystaliśmy ze wspaniałego dzieła naszych poprzedników. Pod postacią zwierząt biegaliśmy nocą po Zakazanym Lesie, a rano, z podpuchniętymi oczami chodziliśmy grzecznie na lekcje. Nie obyło się oczywiście bez kawałów na nauczycielach. Na przykład w Sali do transmutacji obluzowaliśmy żyrandol. Spadł on na ziemię podczas lekcji i jakaś Gryfonka tak się przestraszyła, że aż zemdlała. McGonagall musiała zaprowadzić ją do skrzydła szpitalnego i mieliśmy całą godzinę dla siebie..
Ciekawe rzeczy działy się też z moim amuletem. Za każdym razem, kiedy pojawiałam się obok jakiś kłócących się osób, Baylife jarzył się nikłą, szkarłatną poświatą i nagle wszyscy odnosili się do siebie bardzo przyjaźnie. Może ten naszyjnik nie lubi kłótni i ma na celu zwalczanie waśni?? Postanowiłam to wykorzystać i zażegnać odwieczny konflikt Gryfonów i Ślizgonów.
Nie miałam gotowego planu, ale – raz kozie śmierć! Rozpoczęłam od małej grupki osób (Paul, Ann, Alexa, Hermiona, Potter, Weasley, Draco, Luna-nasza koleżanka ze Slytherinu, Syriusz i ja). Zgromadziłam ich wszystkich w Wielkiej Sali w drugą sobotę grudnia.
- Posłuchajcie mnie. – zaczęłam, gdy w drzwiach pojawiła się ostatnia osoba. Nie było łatwe przemawiać do nich wszystkich, tym bardziej, że już na wejście zaczęły się kłótnie.
- Ej! Słuchajcie! – krzyknęłam i buczące towarzystwo zamknęło się.
– Poprosiłam Was tu wszystkich, aby omówić sprawę balu bożonarodzeniowego. Wszyscy się znacie, więc wiecie, że cztery osoby są z Gryffindoru, a sześć ze Slytherinu. Pomyślałam sobie, że na bal moglibyśmy nadzwyczajnie dobrać się w pary z RÓŻNYCH domów, czyli na przykład Alexa poszłaby z Syriuszem. – tu uśmiechnęłam się do Alexy. Jej mina wyrażała pełne poparcie dla mojego pomysłu.
- Jak myślicie, czy to dobry pomysł?? – zapytałam nieśmiało, i rozpoczęło się to, czego się spodziewałam – pomruki niezadowolenia… Czekałam na jakiś znak od amuletu. Tak bardzo tego pragnęłam, że naszyjnik chyba to zrozumiał, i znowu zaświecił słabym szkarłatem. W jednej chwili szepty umilkły, a moi znajomi podobierali się grzecznie w pary. Już myślałam, że wszystko jest dobrze, ale…
- Bierz łapy od Hermiony! – Ron trzymał teraz różdżkę wycelowaną prosto w Wyjca. Paul nie został uległy. Również wyciągnął swoją różdżkę.
- Przepraszam, Weasley, ale to JA z nią chodzę, i to JA pójdę z nią na bal!
- O tak? Niedoczekanie Twoje! – kłótnia rozpoczynała się na dobre, gdy nagle…
- PRZESTAŃCIE OBOJE! NATYCHMIAST! – jeszcze nigdy nie wiedziałam Hermiony w takim stanie… - Co, myślicie, że jestem rzeczą, która można sobie wyrywać? Nie! Tak nie będzie! – sajgon akt pierwszy…
- Paul, już od dawna chciałam Ci to powiedzieć, ale nie miałam odwagi… - brązowowłosa odwróciła się do Wyjca, który zamarł w niemym oczekiwaniu. – Nie mogę być dłużej z Tobą. Zaimponowałeś mi swoją wiedzą i zapałem do nauki, ale to była tylko fascynacja… tak naprawdę nie kocham cię i nigdy cię nie kochałam… - Pablo wyglądał, jakby właśnie strzeliła go w policzek.
- Ale to niemożliwe… Przecież tak dobrze nam się układało… Już mamy plany na wakacje! Nie pamiętasz? Zarezerwowałem pokoje we Paryżu, wiesz, jak trudno jest tam dostać miejsca??
- I tego właśnie w Tobie nie mogłam zaakceptować. Wszystko ty ustalałeś, a ja nie miałam prawa głosu. Czułam się jak zwierzę w klatce, zwierzę, które miota się w swoim zamknięciu… Nie mogę, Pablo, nie mogę… - wybiegła z Sali z cichym szlochem. Zaraz za nią popędził Ron. No to nici z porozumienia między domami, przynajmniej do Balu…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:31
7. Bal Bożonarodzeniowy
Wielkimi krokami zbliżał się Bal Bożonarodzeniowy, a ja chciałam zrobić wszystko, żeby między Slytherinem i Gryffindorem zapanował pokój. Mój ostatni plan legł w gruzach. Hermiona olewała Wyjca, Pablo był załamany i coraz więcej się uczył, Abra była zafascynowana cały czas Syriuszem, Ann uganiała się za Potterem, a ja byłam z Drackiem. Miałam wielki dylemat, ponieważ dookoła mnie nie było już osoby, z którą mogłabym spokojnie pogadać. Wszyscy byli strasznie zajęci swoimi sprawami. Huncwoci przeżywali jakiś kryzys. Nie pokazywaliśmy się już tak często razem, każdy miał na razie swoje życie. Włóczyłam się z Draconem i Luną. Ta dziewczyna zdawała się być wieczną optymistką, a optymizmu mi właśnie w tych czasach najbardziej brakowało…
Brakowało mi czegoś jeszcze – sukienki na bal. Było oczywiste, że pójdę z Malfoyem, zaprosił mnie już dawno. Nie mogłam pokazać się w byle czym… Łaziłam z Luną po Hogsmade, szukałam, patrzyłam, przymierzałam, ale nic mi się nie podobało. Mój zły nastrój niedobrze na mnie wpływał. Siedziałam głównie w dormitorium, albo w pokoju wspólnym. Porzuciłam bibliotekę. Huncwotów nigdy nie było we wspólnym, ale za to towarzyszyła mi dwójka Ślizgonów.
Leżałam na łóżku. Głowę spuściłam swobodnie w dół a nogi wylądowały na ścianie. Do balu pozostał tydzień, a ja nadal byłam przybita. „Nie mam w czym iść na bal” – pomyślałam ze smutkiem i nagle Baylife zaświecił zielonkawo. Wstałam, pchnięta jakimś impulsem i zajrzałam do szafy. Wyleciała z niej sukienka od mamy, w której byłam na Nocy Duchów, ale była jakaś inna. Cały czas wykonana z tego samego, lśniącego materiału, lecz za to krótsza, i z ciekawym dekoltem. Podtrzymywały ją ramiączka opuszczone do połowy barków. Była zdumiewająca, a gdy potrzymałam ją chwilę, zmieniła kolor na bordowo – szkarłatny. O jakim moim nastroju to świadczyło?? Nie wiedziałam, ale humor mi się poprawił.
...:::...
Nie porzuciłam do końca planu, w którym założyłam, że na balu powinny pojawić się mieszane pary ze Slytherinu i Gryffindoru. Postanowiłam delikatnie wybadać, kto z kim się wybiera. Gotową listę miałam pod koniec dnia: Alexa i Syriusz, Hermiona i Ron (a jednak), Pablo i Ann (hmm…, Potter i Cho Chang (Krukonka z siódmej klasy). Chciałam, żeby pary były bardziej urozmaicone, ale trudno…
Na kilka dni przed Świętami Snape sporządzał listę osób chętnych do pozostania na ferie świąteczne w zamku. Ja i Luna wpisałyśmy się od razu. Huncwoci musieli jechać do domów na Wigilię. Od Abry dowiedziałam się, że Potter, Weasley i Granger też zostają… Świetnie…
Draco i Pansy byli prefektami, ale po odejściu Parkinson, tą funkcję zaczęła pełnić Milicenta. Zadaniem prefektów było przystrojenie Wielkiej Sali na Wigilię i Bal Bożonarodzeniowy. Ja z Luną towarzyszyłyśmy Dracowi i Milicencie, gdy „ubierali” śliczną, zieloną choinkę. Grałyśmy w szachy, a nad naszymi głowami Malfoy wieszał girlandy ostrokrzewu…
Nagle do Wielkiej Sali wparowali jak dwa tarany Crabbe i Goyle. Zdziwiło mnie to wielce, ale nie zareagowałam. Co sobie będę zawracała głowę jakimiś niedorobami… Ku zdziwieniu ogółu podeszli do nas.
- Eee… Milicento, czy byłabyś łaskawa pójść ze mną na bal?? – a od kiedy to Goyle używa takiego języka…
- Luno, czy nie chciałabyś być moją towarzyszką, w Wigilijny wieczór?? – nie, no, te korki zrobiły z Crabbe’a jakiegoś lalusia…
Obie dziewczyny popatrzyły na nich ze szczerym zdumieniem. Ja też na nich spojrzałam, choć nie ukrywam, że z niechęcią. Bardzo się zmienili od poprzedniego roku… Mieli uczesane włosy, byli ubrani w czyściutkie mundury, a ich sylwetki przestały przypominać dwa nadmuchane balony, a stały się bardzo męskie…
Luna i Milicenta pokiwały głowami w niemym zachwycie…
…:::…
Nazajutrz obudził mnie głos Luny i Milicenty, które rozpakowywały paczki z prezentami. Wstałam i moim oczom ukazała się ogromna kupa pakunków. Wziełam pierwszą z brzegu i rozerwałam papier. W środku znajdowały się ubrania i słodycze od mamy (ona zawsze wie co małe czarownice lubią najbardziej . W kolejnych paczkach był szalik od Abry, zestaw książek od Wyjca, przepiękne, pawie pióro od Musti, wielka paczka słodyczy zmieniających kolor od Luny i jeszcze jakieś prezenty od dziadków. Zdziwiło mnie, że nic nie dostałam od Draca. Ja mu wysłałam sową bardzo ładne perfumy i nasze wspólne zdjęcie z Nocy Duchów.
Wszystko się wyjaśniło, jak tylko weszłam do Wielkiej Sali. Tuż nad stołem wisiał ogromny transparent, który głosił: „ Sally, jesteś moją jedyną miłością”. Pod napisem stał Malfoy z przepięknym bukietem czerwonych róż. Wręczył mi je, a że jeszcze nikogo nie było w Wielkiej Sali, podziękowałam mu, jak tylko umiałam najgoręcej…
…:::…
Uczta minęła szybko, a nazajutrz wieczorem miał się odbyć Bal. Wszyscy uczniowie od czwartej klasy wzwyż powrócili z domów, by móc uczestniczyć w uroczystości. Razem z Abrą, Milicentą i Luną (która zajęła miejsce Pansy w pokoju) przygotowywałyśmy się już od piątej ( bal zaczynał się o 20.00). Draco czekał na mnie u stóp schodów, prowadzących do dormitoriu dziewcząt.
- Idziemy, księżniczko?? – z szarmancką miną podał mi ramię, a ja je ujęłam.
- Oczywiście.
Weszliśmy do Wielkiej Sali, która była udekorowana jak nigdy. W miejscu, gdzie zazwyczaj był stół nauczycieli stał ogromny, szwedzki bufet. Przy ścianach Sali znajdowały się pojedyncze, małe, okrągłe stoliki, a pośrodku było wolne miejsce do tańca. Spojrzałam na magiczne sklepienie Wielkiej Sali. Niebo było atramentowogranatowe, ale bez jednej chmurki. Wszystko skąpane w złocie i czerni… było przepięknie…
Znaleźliśmy wolny stolik i czekaliśmy na resztę. Abra z Syriuszem szybko się przywitali i gdześ ich wywiało, Ann i Pablo siedzieli z nami, a Milienty i Luny nigdzie nie było widać. Kilka minut przed 20.00 Potter zrobił wielkie wejście. Zamknięte wrota Wielkiej Sali tak gwałtownie się otworzyły, że aż walnęły w ścianę. Wszyscy uczniowie poszukiwali źródła hałasu, gdy do Sali wszedł Harry z tą Krukonką. Wyglądała ślicznie w kremowej sukience, a Potter wyglądał na njszczęścliwszego człowieka na Ziemi. Nim się obejrzałam Pablo już wycierał łzy Ann… Cóż, miłość nie wybiera.
Wkurzona całą sprawą nie usłyszałam, jak zabrzmiała muzyka „Fatalnych Jędz” i jak przebrzmiały słowa Dumbledore’a o dobrej zabawie, tańcu i jedzeniu. Siedziałam nad talerzem z sałatką i dziubałam w niej widelcem.
- Nic, ci nie jest? – zapytał troskliwie Draco. – Może zatańczymy…
- Dobrze – powiedziałam z nieco zrezygnowaną miną. Taniec, to było coś, co kochałam. Pozwalał mi się zawsze oderwać od smutnej rzeczywistości. Malfoy świetnie prowadził, ciekawe, gdzie się tego nauczył… (heh, może uczył się tanga, żeby móc łatwiej uwodzić dziewczyny….
Po trzech godzinach postanowiłam zażyć świeżego powietrza, więc zaciągnęłam Dracona na błonia. Na polu przed zamkiem rosły, jak co roku o tej porze, specjalnie posadzone żywopłoty i krzaki róż. Tu i ówdzie stały małe, rzeźbione ławeczki. Otuliłam się swoim czarnym płaszczem, który przezornie zabrałam. Spacerowaliśmy chwilę z Malfoyem dyskutując o Balu. Około północy Draco zabrał mnie na sam środek plątaniny krzewów. Mówił, że ma dla mnie niespodziankę. Zrozumiałam, o co chodzi po dziesięciu minutach, kiedy w górę zaczęły wylatywać bajecznie lśniące, świecące wszystkimi kolorami tęczy gwiazdy i kwiaty – fajerwerki. Niektóre przybierały kształt zwierząt, inne tworzyły Świętego mikołaja wraz z saniami i reniferami… Widowisko było przecudowne.
- Który z nauczycieli wpadł na ten pomysł? – zapytałam po pół godziny gapienia się w niebo.
- Szczerze mówiąc, to z mojej inicjatywy. Rzuciłem myślą, a ciało pedagogiczne to zaakceptowało. To specjalnie dla Ciebie… - pocałował mnie czule w czoło.
Było już straszliwie zimno, więc postanowiłam wrócić do Zamku. Draco chciał zostać i nie było sensu go zmuszać. Byłam już w połowie drogi do drzwi wejściowych, gdy usłyszałam ciche…
- Pssssst! – stanęłam w miejscu rozglądając się głupkowato.
- Psssssssssssst! – powtórzyło się z mojej prawej strony. Poszłam w tamtym kierunku i usiadłam na rzeźbionej ławeczce obok Pottera.
- Eee… Po co mnie wołałeś? – inteligentne pytanie .
- Mam do Ciebie pewną sprawę. Po pierwsze, chyba masz coś co należy do mnie… - mapa…
- Mam, i co? – zapytałam z pewną siebie miną.
- Mogłabyś mi zwrócić ten kawałek pergaminu? – chyba miał nadzieję, że nie odkryłam jeszcze wspaniałych możliwości Mapy Huncwotów…
- Mogłabym, ale coś za coś. Chodź za mną…
Poprowadziłam nieświadomego chłopca do lochów. Zostawiłam go za rogiem, a sama weszłam do pokoju wspólnego i wzięłam z kufra mapę. Wręczyłam ją uradowanemu Potterowi.
- Masz, i tak znam ją na pamięć… - powiedziałam obojętnym tonem.
- Poznałaś jej działanie?
- Tak.
- Ojej, no to trudno. Jest bardzo przydatna, prawda?
- Tak, ale powiedz mi co jeszcze chcesz, bo szczerze mówiąc, zawracasz mój cenny czas. – faceci są irytujący…
- Aha, no więc… Wiesz już o Ronie i Hermionie… Bo ten Pablo z nią chodził, a ona teraz świata poza Ronem nie widzi…
- Co?? – moje zdziwienie nie znało granic – A jednak?? No, ale Wyjec będzie załamany…
- No właśnie, i gotów jest się bić z Ronem. Mam do Ciebie prośbę – pilnuj go. Ja będę trzymał Weasleya, a ty Pabla, zgoda? – nie mogłam odmówić jego zielonym oczom, a poza ty mogło to zapowiadać początek nowej przyjaźni…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:31
8. Styczeń
Błogie lenistwo to coś co kocham najbardziej. Niestety, a może na szczęście wybieraliśmy się coraz częściej z Huncwotami na nocne przechadzki. Kilka dni po Balu zrobiliśmy mały wypad do Zakazanego Lasu. Była to noc kwitnienia lotosu, który znajdował się na zachodnim krańcu lasu. Takiego widowiska nie mogliśmy opuścić. Skorzystaliśmy z naszych animagicznych umiejętności i po chwili czarny kot, łasica, wilk i grafitowy smok (wielkości dużego psa) przedzierały się przez puszczę, w poszukiwaniu rośliny. Wzleciałam do góry i kierowałam przyjaciół wprost do celu naszej wędrówki. Przemieszczanie się w postaci zwierząt było o wiele bezpieczniejsze, ponieważ wtedy inne stworzenia, centaury i testrale nas nie atakowały. Boję się nawet pomyśleć co by było, gdybyśmy przedzierali się przez las jako ludzie…
Z rozmyślań wyrwał mnie ogłuszający dźwięk. Po co oni dzwonili dzwonem lekcyjnym w środku nocy? Usłyszałam z daleka powielony głos profesor McGonagall: „Uwaga, jeżeli ktoś widział Pabla Potyrala, Ann Hohh, Alexę Jones i Sally Zeller jest proszony do mojego gabinetu”. Głos nauczycielki dudnił przeraźliwie. Wylądowałam obok reszty zadumionych Huncwotów.
- I co zrobimy? – zapytałam. Nadal byliśmy przemienieni w zwierzęta, ale mogliśmy się między sobą porozumiewać w ich języku.
- Ja bym wracał do zamku, tak po cichu. – zaszczekał Wyjec.
- Musimy obejrzeć ten kwiat. – miauknęła żałośnie Abra.
- Moim zdaniem już powinniśmy być w łóżkach. – pisnęła Musti.
- Ja też chcę wracać. To niebezpieczne, nie możemy narazić się dyrektorowi. – wyraziłam swoje zdanie pospiesznym ryknięciem.
- Ale jak to zrobimy, żeby nikt nas nie zauważył? – Alexa miała wątpliwości, aczkolwiek bardzo słuszne. Niby jak mamy wejść do lochów??
- No przecież możemy iść tajnym wejściem, tym przy starym buku nad jeziorem. – Mądra Ann!
Pobiegliśmy (albo polecieliśmy) pospiesznie w stronę rzeczonego drzewa, lecz zajęło nam to bardzo dużo czasu. Na błoniach roiło się od nauczycieli z zapalonymi różdżkami. Na skraju lasu zobaczyliśmy Hagrida zmierzającego w naszą stronę.
- Błagam, żeby nas nie zobaczyli… - gdy wypowiedziałam te słowa coś zimnego spłynęło wzdłuż mojego smoczego ciała. Jakby małe, zimne strugi deszczu. Obejrzałam się w koło, ale nikogo nie było obok mnie. Gdzie się podziali Abra, Musti i Wyjec??
Zagadka rozwiązała się, gdy Pablo jako jedyny przytomny stwierdził, że jesteśmy niewidzialni. Spojrzałam na swoją szyję i zobaczyłam, jak zawieszony na niej Baylife świeci błękitem. Ten amulet chyba jeszcze nie raz mnie zadziwi…
Weszliśmy do wielkiej dziupli w starym drzewie, a żaden z patrolujących profesorów nas nie zauważył. Korytarzem doszliśmy w końcu do kominka w pokoju wspólnym Slytherinu. Tylnią ścianę można było otworzyć jedynie od środka, nie było możliwości, żeby pchnąć ją z pokoju wspólnego. Staliśmy teraz w wygasłym palenisku, nadal spowici niewidzialną poświatą. Przed nami ukazał się straszny obraz - tłum uczniów wyrwanych z łóżek nagłym alarmem. Nasze dormitoria znajdowały się dokładnie po drugiej stronie pokoju…
Rozdzieliliśmy się i każdy poszedł w inną stronę. Abra i Musti pobiegły pomiędzy nogami uczniów do tolalety, a ja poleciałam nad ich głowami. Wpadłyśmy do ubikacji, która o dziwo była pusta i zamieniłyśmy się z powrotem w ludzi. Jednocześnie czar niewidzialności jakby spadł z nas, a każda poczuła dotkliwe zimno w okolicy kostek.
- Uff, udało się, ale co z Pablem!? – dobre pytanie… Na szczęscie drzwi tolalety otworzyły się i przed nami zmaterializował się Wyjec.
- Ciężko było, ale się prześlizgnąłem pod ścianami. – dyszał ciężko, a na czole widać było kropelki potu.
Jesteśmy w pokoju wspólnym, w damskiej toalecie, ale co dalej?? Przy schodach do naszych dormitoriów stały grupki gawędzących ludzi. Jak tam wejść?? Na pierwszy ogień poszedł Pablo. Wyszedł z ubikacji, i zgięty w pół podbiegł do drzwi. Udał, że wchodzi prez nie do środka pokoju. Natychmiast uczniowie rzucili się w jego stronę, by wypytać, gdzie byliśmy, a Abra, Musti i ja skorzystałyśmy z nieuwagi Ślizgonów i poleciałyśmy do naszego dormitorium. Walnęłyśmy się do łóżek i udawałyśmy sen. Po kilkunastu minutach do pokoju wkroczył Snape.
- Panny Hohh, Jones i Zeller proszone są do gabinetu dyrektora. – widać było po jego minie, że nie jest najlepiej. Udawałyśmy szczere zdmienie, ale Snape się nie nabrał. Pokornie wyszłyśmy w szlafrokach z łóżek i wraz z Pablem czekającym u stóp schodów udałyśmy się wprost – jak nam się zdawało - ku końcowi naszej kariery szkolnej…
…:::…
- To karygodne zachowanie Severusie! Wymykają się ze szkoły w środku nocy i włóczą się po błoniach, a pewnie i po Zakazanym Lesie!
- Minerwo, nieprawda! Wcale nie masz dowodów na to, że wyszli z zamku, a tym bardziej, że byli w puszczy! – Snape i McGonagall kłócili się zajadle w gabinecie Dumbledore’a.
- Proponuję, żeby wurzucić ich ze szkoły! Tak być nie może!
- Pani profesor! Harry Potter tyle razy łamał szkolny regulamin i go nie wyrzucono, więc dlaczego mam się pozbywać moich najlepszych uczniów?! – Snape był straszliwie wściekły.
- Severusie, Minerwo, pozwólcie, że to ja podejmę decyzję o usówaniu uczniów ze szkoły. – powiedział dyrektor jakby szczerze rozbawiony całą sytuacją. – Alex, Ann, Pablo, Sally, macie coś na swoje usprawiedliwienie?? – jego oczy zdawały się być tak przenikliwe, że nie sposób było kłamać. Spojrzałam na Huncwotów, a oni kiwnęli głowami. Zaczęłam mówić…
- Panie dyrektorze, my chcieliśmy tylko obejrzeć kwitnienie kwiatu lotosu! To zjawisko zdarza się raz na 1500 lat, a jedyny kwiat w Anglii rośnie na zachodnim skraju lasu, więc chcieliśmy…
- Aha! Więc jednak byliście w Zakazanym Lesie! – McGonagall miała minę triumfatora.
- Eee, nie, nie doszliśmy do lasu, ponieważ usłyszeliśmy dzwon i pospiesznie wróciliśmy do łóżek, nawet nie wyszliśmy ze szkoły… - nie mogłam im przecież powiedzieć, ze jesteśmy animagami…
- Dobrze, nie wyrzucę was ze szkoły, ale obiecajcie, że już nigdy więcej nie pójdziecie do lasu bez mojej zgody. Kary wymierzy wam opiekun waszego domu. – McGonagall wyglądała, jakby ktoś wymierzył jej policzek.
…:::…
Uniknęliśmy wyrzucenia ze szkoły, ale nie szlabanów. Pablo musiał pomagać Snape’owi w porządkach w lochu do eliksirów, Ann czyściła ubikacje pod nadzorem profesor McGonagall, Alexa polerowała zbroje z Filchem, a mnie przydzielono coś specjalnego…
- Zeller, udasz się o 19.00 w piątek do chatki Hagrida. Przyjeżdżają do nas dość niezwykli goście i trzeba im pomóc po podróży. – Snape miał minę pod tytułem: „dobrze-wam-tak-było-trzeba-nie-wychodzić-z-łóżek”. Cóż to za okrpona kara miała mnie czekać???
W wyznaczonym dniu poszłam grzecznie przez błonia wprost do chatki gajowego. Było już dosyć ciemno i co krok potykałam się o wystające korzenie. Gdy dotarłam do celu zapukałam trzy razy w drzwi. Hagrid wyjrzał z chatki i spojrzał na mnie.
- Aaaa… to ty miałaś mi pomóc przy nich??
- Taak, chyba taak… - przy jakich „nich” ??!!
- Chodź za mną, pokażę ci co masz robić. – Jego wielkie ciało wytoczyło się z chatki i poprowadziło mnie ku wschodniemu krańcowi lasu. Szliśmy skrajem, ale w nocy nawet pojedyncze drzewa były straszne. Gdybym mogła się przemienić, to może bym się tak nie bała… Tymczasem gajowy doszedł do ogromnego padoku, za którym stała stodoła przerobiona na wzór stajni. Może będę się zajowała końmi??
- One są strasznie dzikie, ale dziewczętom dają się sybciej obłaskawić. Oczywiście, mógłbym to zrobić sam, ale skoro masz mi pomagać…
- Eee… panie profesorze Hagrid… co ja właściwie mam robić??
- To ty nie wiesz?? Myślałem, że ci powiedzieli… No cóż, musisz wysprzątać boksy i je wyszczotkować.
- Ale co ja muszę wyszczotkować?? – minę miałam żałosną, a znając zamiłowanie gajowego do wielkich, niebezpiecznych potworów mogłam się spodziewać nawet szczotkowania trolla…
- Jak to co?? Pegazy! – wyglądał tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Ale przecież tu nie ma Pegazów, one żyją tylko we wschodniej części Europy.
- Właśnie przyleciały do nas transportem z Rosji, wraz z kilkoma latającymi reniferami. Trzeba jej jednak wyczyścić, gdyż są zmęczone po podróży. Musisz także przygotować im boksy. Wierzę, że ci się uda. Wszystkie rzeczy są w tamtej starej szopie. Wrócę po Ciebie za trzy godziny. Powodzenia. – Zostawił mnie z głupią miną, a sam powędrował do chatki, podśpiewując wesoło.
Stałam tak jeszcze kilka minut, patrząc w ciemny las. Pegazy, najprawdziwsze pegazy. Z tego, co czytałam, są one bardzo niebezpieczne, ponieważ mają ogromne kopyta, a jednym ruchem skrzydła potrafią rozpłatać człowieka na połowę.
W sumie to bez ryzyka nie ma zabawy, ale czy ja na pewno chciałam ryzykować życie?? Okej, w końcu mam szlaban, sama sobie na to zasłużyłam.
Tłukąc się z myślami powędrowałam w stronę stajni. Podeszłam do jednego z boksów i przez niewielkie okienko zajrzałam do środka. O mało nie upadłam ze zdziwienia i zachwytu. Przepiękny pegaz grzebał złocistym kopytem w ściółce. Jego masywne boki lśniły czernią tak głęboką, jak noc. Miał złociste oczy, złotą grzywę i ogon. Czarne skrzydła gdzieniegdzie prześwitywały piórami. Uskrzydlony koń był ogromny i wysoki. W kłębie miał jakieś dwa metry…
Z trzęsącymi się kolanami otworzyłam boks. Pegaz odwrócił się do mnie pyskiem, uniósł wysoko głowę, położył po sobie uszy i zarżał tak przenikliwie, że cała stajnia zatrzęsła się niczym podczas trzęsienia ziemi. Zlękłam się nie na żarty. Jak niby mam okiełznać tego potwora?? Zbliżyłam się do konia z wyciągniętą przed siebie ręką. Zwierzę schyliło łeb i obwąchało dokładnie moją dłoń. Zza pleców wyciągnęłam cukier (Hagrid zostawił kostki przy ogrodzeniu) i podałam Pegazowi. Na jego pysku jakby nagle zagościł uśmiech. Strzygł uszami i zajadał cukier. Co za dziwne stworzenia… Za nic nie mogłam założyć koniowi kantara i uwiązu, więc złapawszy go za grzywę, poprowadziłam zwierzę na wybieg. Stanął spokojnie przy ogrodzeniu obgryzując zawzięcie drewniane pale. Skoczyłam do komórki po szczotki i rozpoczęłam wyczesywanie pegaza. Za każdym pociągnięciem szczotką sierść konia mieniła się wszystkimi barwami tęczy. Zwierzę cicho rżało z zadowolenia, gdy nagle jego sierść przybrała niebieskawy odcień. Zmieniła kolor wraz ze zmianą jego nastroju… zupełnie jak moja sukienka…
Z innymi pegazami było podobnie. Po wejściu do ich boksu o mało co nie zostawałam rozszarpana, lecz po perswazji cukrem zwierzęta stawały się potulne jak baranki. Sierść każdego z koni się zmieniała. Do głowy przyszła mi tylko jedna możliwość… Moja suknia była uszyta z włosa pegaza…
…:::…
Była tylko jedna możliwość sprawdzenia tej anomalii. Książki. Stosy książek. Góry książek. Wraz z Musti, Wyjcem, Abrą i Drackiem (którzy zaoferowali swoją pomoc) szukaliśmy jakiejś wzmianki o zastosowaniu sierści pegaza. Sama coraz częściej chodziłam do stajni, aby przyjrzeć się z bliska tym niesamowitym zwierzętom. Od jednorożców różnią się kilkoma cechami: oczywiście nie mają czarodziejskich rogów, tylko skrzydła; żaden z nich nie ma srebrnej, złotej lub śnieżnobiałej sierści, tylko grafitową, szkarłatną, bordową, ciemnozieloną; mają szersze pyski; są większe i masywniejsze od jednorożców; ich grzywa jest krótka i roztrzepana i co ciekawe mają dwa ogony. W oczach pegazów nie ma dobroci i niewinności, raczej dzikość, wolność, nieokiełznanie. W jednym momencie mogą być przyjazne, aby za chwilę rozerwać ci gardło skrzydłem. Są spokrewnione z testralami, ale Hagrid mi mówił, że od przyjazdu pegazów nie widział ich razem.
Przeczytałam tyle książek, że chyba będę miała „W” z ONMS-u. Niestety jeszcze nie trafiłam na tytuł, w którym byłaby jakakolwiek wzmianka o sierści pegazów. Pisano o krwi, sercu, kopytach, piórach ze skrzydeł, ogonach, ale o sierści nic.
..:::..
Dla niektórych nareszcie, a dla innych niestety nadeszła przerwa zimowa. Draco zaprosił mnie na ferie do siebie do domu… Żałowałam, że nie ma z nami Musti, Abry i Wyjca, ale Pablo i Musti mają egzaminy i zostali w szkole, żeby się uczyć. Obiecali mi, że nadal będą szukać książek o pegazach, może im się uda…
Mimo wszystko, cieszyłam się, że spędzę ferie z Drackiem. Nie było mi tak strasznie tęskno za Huncwotami, jak myślałam, że będzie. W pierwszy dzień po skończeniu nauki spakowaliśmy swoje rzeczy i wraz z grupą innych uczniów udaliśmy się powozami na peron w Hogsmeade. Czerwonym ekspresem dotarliśmy do Londynu, na King’s Cross. Żal mi było opuszczać Hogwart, ale perspektywa wspólnego wyjazdu z Malfoyem uciszyła tęsknotę. Niestety uciszyło to także moją czujność…
Wysiedliśmy na peronie 9 i ¾. Od razu poznałam matkę i ojca Draca.
- Witaj Draconie, jak minęła podróż?? – zapytał wysoki czarodziej z długimi, jasnymi włosami.
- Dzień dobry tato, witaj mamo. Przejazd pociągiem był rutynowy. Chciałbym wam przedstawić moją towarzyszkę, Sally Zeller.
- Dzień dobry państwu – uśmiechnęłam się ładnie i dygnęłam.
- Miło mi Ciebie poznać. Jesteś córką Richarda Zeller??
- Tak, proszę pana.
- To kompetentny odkrywca… przeczytałem wiele jego książek… są fachowe, bardzo fachowe… - pan Malfoy mówił dosyć powoli i przeciągał sylaby… śmiesznie to brzmiało.
- O tak, Richard jest jednym z naszych czołowych informatorów… tyle się od niego dowiadujemy… - po raz pierwszy odezwała się matka Draco. Mówiła dosyć chaotycznie i wisiała na ramieniu swego męża, jakby bojąc się, że zaraz odfrunie z wiatrem. Sprawiła wrażenie dosyć nerwowej kobiety.
- Bardzo mi miło, że macie państwo tak dobre zdanie o moim ojcu. Ja również uważam, że jest wyśmienity w swoim fachu.
- Tato, może już pójdziemy do samochodu… - zasugerował nieśmiało Draco. Pan Malfoy puścił synowi takie surowe spojrzenie, że aż mnie zmroziło… Jak można być tak drętwym…
- Dobrze Draconie.
Ojciec mojego chłopaka i jego żona poszli przodem prowadząc nas do samochodu. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Draco szedł obok mnie, ale sam taszczył nasze kufry. Czy tacy bogaci czarodzieje jak Malfoyowie nie mogli wynająć jakiegoś szofera?? Popatrzyłam od tyłu na panią Malfoy. Teraz szeptała coś na ucho mężowi. Wydawało mi się, że się naradzali… „Głupstwo! Niby po co mieliby to robić!!” Odezwał się głosik rozumu przywracający mnie do porządku. Zupełnie rozluźniona wsiadłam do czarnego Rolls Royce’a.
Samochód miał jakieś magiczne właściwości, ponieważ wciskał się w najmniejsze szczeliny pomiędzy mugolskimi autami. Ja z Drackiem siedzieliśmy z tyłu, państwo Malfoyowie przed nami, a prowadził szofer… Po kilku godzinach jazdy w milczeniu dotarliśmy w końcu do najwytworniejszego dworu, jaki kiedykolwiek widziałam. Po przekroczeniu bramy wjazdowej jeszcze pół godziny dojeżdżaliśmy do samego budynku. Nie wiem nawet jak to nazwać… willa?? Dwór??? Pałac??? Taki był przepych tego miejsca… Całe włości Malfoy’ów były położone w kotlinie pomiędzy górami, dzięki czemu były niedostępne dla Mugoli. Dom był stary, ale za to utrzymany w nienagannym porządku. Krzewy były równo przystrzyżone, a spod śniegu było widać tylko pojedyncze liski z zielonych żywopłotów.
Limuzyna zajechała po wielkim łuku przed wejście do budynku objeżdżając tym samym wielką, okrągłą grządkę, na której latem kwitły kwiaty. Wysiedliśmy z wozu…
- Draco… tu jest przecudnie…
- Oczywiście, że tak… widzisz, ten dom budował mój pra pra pra pra pra pradziadek Wilhelm… - nie skupiałam się na historii powstania domu Malfoy’ów, lecz na obejrzeniu i utrwaleniu w pamięci tego miejsca…
Weszliśmy do wielkiego holu, który prowadził do kilkudziesięciu par drzwi. Gdy Draco poprowadził mnie do jednych, okazało się, że za nimi są następne drzwi i tak w kółko… Nie udało mi się zapamiętać drogi, lecz nie martwiłam się tym zbytnio… Oglądałam bogato rzeźbione lamperie, dumne rzeźby, obrazy znanych malarzy… Doszliśmy do jadalni, gdzie od razu podano obiad. Konwersacja z panią i panem Malfoy była dość ciekawa, ponieważ rozmawialiśmy głównie o mojej rodzinie… a że ja wprost uwielbiam mówić o sobie, to posiłek minął w przemiłej atmosferze.
Później Draco zabrał mnie na spacer bo posiadłości swojej rodziny. Wysłuchałam jego nudnego gadania na temat zabytków, dziejów historycznych itepe itede i z ulgą przyjęłam fakt, że jutro czeka nas więcej atrakcji…
Wieczorem wskazano mi moją sypialnię, która znajdowała się [chyba… gubię się w tym domu] w zachodniej części dworu.
- Ślicznie tu, ale tak jakoś… eeeee… różowo… - szczerze mówiąc nie przepadam za tym kolorem..
- To sypialnia specjalnie dla dziewcząt, nasz dekorator ją zaprojektował… Jeżeli ci się nie podoba, to zaraz możemy Cię przenieść gdzie indziej…
- Nie!! Nie, nie, naprawdę jest tu ładnie… A ty gdzie masz pokój…
- Dokładnie po drugiej stronie dworu… Nie licz na nocne spotkania, bo moi rodzice będą źli – Draco zrobił taką minę, jakby złość jego rodziców była istnym koszmarem…
- Nie, ależ skąd! Tak tylko pytałam… No to… dobranoc… - pocałowałam chłopaka na pożegnanie… musiałam stanąć na palcach, jak zwykle… czy on nigdy nie może się troszkę schylić??
- Słodkich snów Sally… - puścił mi oko i wyszedł z pokoju, a właściwie z komnaty Takie ferie mogłam sobie tylko wymarzyć…
***
Nazajutrz rano obudziły mnie ciepłe promienie słońca igrające na szybie. Po chwili do pokoju weszła kobieta ubrana w śmieszny fartuch… wyglądała na pokojówkę w hotelach…
- Dzień dobry panienko… łazienka jest zaraz za tymi drzwiami – wskazała na nie ręką – śniadanie jest o godzinie 8.00, a panienki ubrania wiszą w szafie. – zaraz zaraz, jakie ubrania?? Przecież poza sukienką nie wzięłam ze sobą ciuchów???!!! Wszystko się wyjaśniło, gdy zerknęłam do rzeźbionych drzwi w ścianie, za którymi była garderoba. Znajdowały się tam setki sukienek, butów, kapeluszy, kostiumów i wszystkich innych rzeczy, jakie można sobie tylko wymarzyć [oczywiście wszystkie w moim rozmiarze :>]. Wybrawszy ciemnozieloną sukienkę przed kolano udałam się na posiłek, ale nie uwzględniłam jednej rzeczy… jak ja trafię do jadalni?? Na szczęście z opresji wybawił mnie Draco, który stał w okolicy schodów prowadzących do salonu. Po raz pierwszy widziałam go bez mundurka szkolnego, a w odświętnej koszuli i spodniach.
- Bałem się, że się miniemy… chyba jeszcze nie trafiłabyś sama do jadalni??
- Rzeczywiście, ten dom jest ogromny, a zapewne skrywa także wiele tajemnic – rzuciłam Draconowi figlarne spojrzenie… Ciekawe jaki plan przygotował na dzisiejszy dzień…
- Po śniadaniu mam dla Ciebie coś specjalnego… - on czyta w moich myślach??
Rzeczywiście, po posiłku ubraliśmy się i poszliśmy na tyły domu, gdzie znajdował się ogród. W zimie wyglądał prześlicznie! Żywopłoty były tu przystrzyżone w ciekawe kształty, a na nich malowniczo rozłożył się śnieg. Zielony pozostał tylko bluszcz, wspinający się po tylnich ścianach dworku, a także choinki. Draco poprowadził mnie przez całą długość ogrodu do małego, białego domku.
- Co jest tam w środku – moje zainteresowanie było coraz większe…
- Zobacz sama… - zajrzałam do wnętrza domku, który okazał się… komórką na miotły… ??
- Eeeee, miotły?? – zapytałam głupio.
- No miotły… myślałem, że chcesz się przelecieć na najnowszym modelu – Jutrzenka, przewyższa Błyskawicę pod względem szybkości i zwrotności… jak widzisz, ma chudszą rączkę, a witki w ogonie są ułożone w idealny owal… - wyłączyłam się… jak to??? Ja mam latać na miotłach w domu mojego chłopaka??? Porażka… a miałam nadzieję, że Draco wymyśli cos oryginalnego, coś niekonwencjonalnego... – To jak?? Chcesz się przelecieć?? – pomijając fakt, że jestem w sukience i w płaszczu wsiadłam na miotłę i odbiłam się od ziemi. Nigdy nie lubiłam latać, bo to zabiera za dużo energii, męczysz się i pocisz… nie wiem doprawdy co faceci widza w tym sporcie…
Mimo wszystko, miotła była w porządku. Wydawało mi się, że Malfoy oczekiwał większych zachwytów z mojej strony, ale cóż, nie można mieć wszystkiego
Popatrzyłam jeszcze jak Draco robi pętle i przerzuca kafel przez bramki na prywatnym boisku do quidditcha naturalnych rozmiarów…
***
Zmęczony, ale szczęśliwy jak nigdy Draco, doprowadził mnie do mojego pokoiku i dał mi wolną rękę do obiadu… Potem mieliśmy jechać z jego rodzicami na kręgle…
Siedziałam na łóżku i malowałam paznokcie, gdy zaniepokoiły mnie krzyki z dołu. Odstawiłam lakier i zeszłam do jednego z pokoi gościnnych. Chyba stąd dobiegał dźwięk… Usłyszałam kolejny jęk i zdało mi się, że słyszę głos Draco… Poszłam w tamtym kierunku…
To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pan Malfoy stał naprzeciwko swojego syna i zawzięcie się o coś kłócili [właściwie to ojciec Draco się wydzierał, a chłopak coś mruczał próbując się bronić] Nie słyszałam, czego dotyczy rozmowa, ale zorientowałam się, że mój chłopak coś zbroił.
Nagle Pan Malfoy uniósł laskę, zakończoną srebrną głową węża i uderzył Draca w twarz. Musiałam zatknąć ręką usta, żeby nie krzyknąć… Zdążyłam tylko zauważyć ślady krwi na koszuli chłopca i już leciałam z powrotem po schodach do pokoju…
Przecież to niemożliwe… pan Malfoy uderzył własnego syna… WŁASNEGO SYNA!! Taki dżentelmen, taki dystyngowany czarodziej, był zdolny uderzyć własne dziecko!!! Nie mogłam w to uwierzyć… „Może miał ważny powód” – chciałam jakoś wytłumaczyć to zajście, ale jakie musiałoby to być przewinienie, żeby oberwać ostrym końcem kija w twarz??
Stwierdziłam, że im szybciej opuścimy ten dom tym lepiej…
***
Tuż przed obiadem przyszedł po mnie Draco. Zauważyłam, że zmienił koszulę, ale nadal był widoczny krwiak na policzku.
- Co ci się stało?? – zapytałam dotykając stłuczenia. Może mi powie po dobroci??
- A, to nic, wywróciłem się na schodach… - na schodach, tak???
- Draco… ja wiem od czego ty to masz.
- S-skąd?? – przez jego twarz przeszedł wyraz kompletnego przerażenia, lecz w mig się opanował i przyjął dumna minę.
- Słyszałam Twoją kłótnie z ojcem… - może nie powinnam tego mówić, ale to jest chore!! Jak można uderzyć własnego syna… [czy ja się nie powtarzam??]
- Ach… należało mi się… tata czasem się tak unosi… Nie martw się o mnie – uśmiechnął się tak ślicznie, że pomyślałam, że to rzeczywiście mogła być jednorazowa sytuacja, która więcej się nie powtórzy. Troszkę uspokojona, przytuliłam się mocno do Draco…
***
Czarny Rolls Royc’e stanął przed klubem „Magic Bowl” na ulicy Zarożnej [odnoga Przekątnej]. Dużo słyszałam o tej kręgielni, podobno jest to najlepszy klub w Londynie i okolicach… Nigdy nie grałam w kręgle czarodziejów. Moi rodzice zawsze zabierali mnie i moją siostrę Rose do klubów, żeby pograć, ale my nigdy nie mogłyśmy unieść kul . Poza tym wstęp był zazwyczaj od lat 15.
Po wypełnieniu formularzy zagraliśmy partię po dwie osoby. Ja i Draco w jednej drużynie a państwo Malfoyowie w drugiej. Zasady były banalnie proste, ale nie obyło się bez niespodzianek… Kręgle zmieniały miejsca. Kiedy widziały słabego gracza, to rozszerzały się i trudniej było trafić wszystkie na raz, gdy natomiast pojawił się zawodowiec zbijały się w ciasną kupę, która przewracała się przy najmniejszym dotknięciu kuli.
Draco i ja przegraliśmy, ale małą ilością punktów. Potem poszliśmy z rodzicami Malfoya napić się czegoś i zjeść. Wieczór minął fajnie… Pomimo wielu rozmów nie udało mi się nic wyciągnąć z rodziców Draco. Pan Malfoy był w stosunku do mnie bardzo uprzejmy… zupełnie niepodobny do tego pana Malfoya, który uderzył rano Draca. Ta rodzina jest wyjątkowo ciekawa…
***
Nakłoniłam Draco, żebyśmy wyjechali po tygodniu [żeby drugi, a zarazem ostatni tydzień ferii spędzić w zamku z Paulem, Alexą i Ann]. Na szczęście nie zauważyłam na twarzy [i ciele] chłopaka więcej żadnych urazów, więc utwierdziłam się w przekonaniu, że tamto uderzenie w policzek było przypadkowe. Przestałam się tym martwić, ale z ulgą dojechałam czarnym Rolls Royc’em pod bramę szkolną [pociąg jechał za tydzień, a nie było potrzeby robienia kursu dla dwóch uczniów ;P]. Ponownie Draco wziął nasze bagaże i zataszczył je do samego dormitorium Slytherinu w lochach.
Od razu po wejściu do pokoju wspólnego Alexa i Ann rzuciły mi się na szyję z powitalnym okrzykiem. Wyjec stał z boku i jak zwykle powiedział mi swoje „cześć” dopiero na końcu. O dziwo z Drackiem w ogóle się nie przywitał… No nic, przecież nie każdy musi się lubić .
Ferie feriami, ale szczerze mówiąc z ulgą powitałam ich koniec. Tyle się działo, a coś mi mówił, że to dopiero początek…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:32
9. Slytherin i Gryffindor
Od razu po powrocie z ferii rozpoczęło się wielkie kucie. Myślałam, że będzie trochę luzu, ale nic z tego. Najwięcej zadawała nam McGonagall, ale Snape nie był od niej gorszy. Łaziłam z podkrążonymi oczami, zupełnie jak rok temu. Ja nie wiem co się dzieje, przecież SUMy były już dawno!!! Non stop się uczyłam. Odpytywanie było z każdej lekcji bardzo szczegółowe, więc postanowiliśmy odłożyć sprawę pegazów na czas bliżej nieokreślony.
Siedziałam właśnie przy obiadku z książką na kolanach, gdy nagle do stolika Ślizgonów przysiadł się…
- Potter?? Co ty tu robisz, masz chyba swój stół?? – zapytałam go z mieszaniną wściekłości i zdumienia na twarzy. Jak on śmie przeszkadzać mi w posiłku i w nauce??
- Eeee… no bo… pamiętasz o naszej umowie z Balu Bożonarodzeniowego??
- No tak. Jak na razie nic poważnego się chyba nie stało?? – rzeczywiście, nie słyszałam od Pabla ani słowa o Weasley’u.
- Niby nic, ale… Ron cały czas chce się bić z tym twoim przyjacielem. Kiedy mijają się na korytarzu muszę go trzymać, bo już się rwie do bójki… Jak myślisz, dlaczego tak jest??
- A on nadal chodzi z Granger?? – próbowałam czytać książkę, ale mi nie wychodziło…
- Tak, ale cały czas się kłócą, bo on myśli, że ona ciągle kręci z Pablem…
- Jezu… Człowieku, wrzuć na luz i niech to samo zrobi twój kumpel. – miałam tego dosyć. Jest tyle nauki, a ja mam się podniecać jakimś żałosnym zazdrośnikiem??!!
- Ale, Draco… Czekaj!! – wyszłam z Sali nie dokończywszy zupy. Poszłam do biblioteki, a za mną pobiegł Potter. Kurde, co on ode mnie chce??
- Słuchaj, jak do ciebie jeszcze nie dotarło, to mam gdzieś problemy emocjonalne Weasleya. Niech chłopak radzi sobie sam. A ty też coś zacznij robić, a nie, wtrącasz się do ich związku.
- Ja się wtrącam?? Ja chcę tylko pomóc!!
- Nie zgrywaj jakiegoś szlachetnego bohatera, bo ci nie wychodzi, a jak szukasz pomocy, to zadzwoń na telefon zaufania. Mieszkasz u mugoli, więc powinieneś wiedzieć co to jest. (Chodzę na mugoloznastwo z wyboru babki… – przyp. Autorki) – teraz byłam wściekła. To chyba z niewyspania, normalnie się tak nie zachowuję…
- Dobra, dobra… !!! Ale jak kiedyś będziesz potrzebowała pomocy, to nie licz na mnie!!
- Nie jesteś mi do niczego potrzebny!! – z nosem w suficie weszłam do biblioteki, ostatniej spokojnej ostoi.
…:::…
- Sally, co ci się stało??? – spytał Draco z troską w głosie. Leżałam właśnie na jednej z kanap we wspólnym i zanosiłam się szlochem. Wszystko przez tego Pottera! A może to z niewyspania…
- Nic, zooostaw… mnie… chlip…
- Nie pójdę, dopóki mi nie powiesz co ci jest. - przytulił policzek do moich włosów. Było już późno w nocy i wszyscy normalni ludzie spali, a ja próbowałam się uczyć. Jak zwykle, gdy jestem zmęczona i ktoś mnie rozdrażni, to płaczę.
- Naprawdę nic... głupstwo takie… - popatrzyłam w jego blade oczy – Potter mnie wkurzył po południu i to sobie przypomniałam teraz…
- Potter!? – łups… „Wściekły Malfoy” odsłona druga – Płaczesz przez Pottera?!
- Eee.. no właściwie to niezupełnie… - A jak oni się pobiją, albo pozabijają??
- Już ja mu pokażę, że z moją dziewczyną się nie zadziera!!!!
- Proszę, nie zrób mu krzywdy – na to jeszcze sobie nie zasłużył…
- Nic mu nie zrobię, tym razem, ale jak jeszcze raz się do ciebie odezwie, to gorzko tego pożałuje. – miał tak zaciętą minę, że wolałam nie dyskutować. Zebrałam książki, dałam Dracowi całusa i poszłam spać. Jutro pewnie spóźnię się na śniadanie…
…:::…
- Draconine, wstawaj!!!
- Ja chcę jeszcze spać… - a mówiłam, że nie wstanę rano!!!
- Zaraz mamy zielarstwo, Sprout nas ubije jak młode tentakule jak się spóźnimy!!
- (*&^$#%) oj dobra, już wstaję… - próbowałam postawić nogę na zimnej podłodze sypialni (lochy – brrrrr) ale się poślizgnęłam i wylądowałam pod łóżkiem…- oooo, moje skarpetki w misie! Szukałam ich…
- Sally!!!!!!!!!!!!!! Nie mamy czasu!!!!!!!!!!!
- Już, już… - W dziesięć minut („łoł, jak szybko!!!” – przyp. Alexa; „no jasne że szybko, ty byś się szykowała półtorej godziny” – przyp. Sally; „zamknij się i pisz dalej” – przyp. Alexa; „a, racja” – przyp. Sally) byłam już gotowa do drogi, tzn. do wyjścia. Dobiegłyśmy do cieplarni spóźnione dosłownie trzy minuty. Mieliśmy zielarstwo z Ravenclawem – cholerni Krukoni-kujoni – a u nich spóźnienie równało się z morderstwem…
- Dzieńdobrywieczór!!! Przepraszamy za spóźnienie profesor Sprout!!! – Babka zmierzyła nas chłodnym wzrokiem… Ooł…
- Hmmm… dobrze… Slytherin traci 10 punktów, siadajcie… - omg, jak dobrze, że tylko tyle… - aha, i macie napisać pracę dodatkową na temat „Jak moje spóźnienie się na zajęcia może wpłynąć ujemnie na roślinki, którymi się opiekuję”, dwie rolki pergaminu do następnej lekcji!! – hmmm…, a jednak nie będzie kolorowo… Tyle nauki, a Sprout jeszcze nam zadaje takie coś!!!! Kiedy ja się wyśpię???
Na zielarstwie jak zwykle było nudno, o mało się nie kimnęłam, a jeszcze dostaliśmy taką pracę domową, że zwątpiłam w moją naukę w tej szkole w przyszłym roku… Przed następnymi zajęciami (transmutacja) poszłam do biblioteki poćwiczyć zmianę koloru sierści niewielkich ssaków (na ostatniej lekcji nie uważałam, a wiedziałam, że McGonagall będzie z tego pytać :/ ) i zastałam Pabla pogrążonego w drzemce. Jak on słodko wygląda, gdy śpi!!!! Po chwili dostrzegłam kogoś jeszcze. Ciemna czuprynka oparta o ramię Wyjca… Musti!!!!!!!!!!!!! Wiedziałam… :>
- Haloooooooo, pobudka…. – szturchnęłam chłopaka w ramię. Jakie to dziwne uczucie kogoś budzić, a nie być budzonym… - Wstawajcie… - to nic nie dawało, więc pora na drastyczne środki… - Pablo!!! Już po dzwonku!!! Masz teraz OPCM!!!!
- Co? Jak? Gdzie? OPCM? Lecę!! – chłopak wstał, a Musti uderzyła głową w krzesło. Dało się słyszeć ciche „Auć…” i zaspana Ann podniosła się na krześle.
- Ładnie spaliście… razem… - jak uroczo wygląda rumieniec wstydu…
- Eee… no bo… ja tylko… bo on… eee… pomoc… - Jedno mówiło przez drugiego…
„Tylko winny się tłumaczy”. Nie słuchając ich wyszłam z biblioteki, gdyż zadzwonił dzwonek…
McGonagall oczywiście mnie zapytała, a jak zapaliłam jej tiarę, to kazała mi ćwiczyć te zaklęcia przez całą noc i zagroziła, że jutro też mnie spyta, mimo, iż nie mam z nią jutro lekcji :/ . Było trzeba uważać na ostatniej transmutacji… Na szczęście czekały mnie eliksiry, więc mogłam się odstresować…
Niestety, nie przewidziałam, że Draco ma zamiar zabić Pottera. Szliśmy sobie z Malfoyem na lekcję, gdy nagle zza rogu wyszedł Harry we własnej osobie. Przypomniałam sobie co się stało wczoraj po południu i wieczorem i ciarki przeszły mi po plecach. Ja nie chcę ofiar śmiertelnych…
- Ooooo Głupotter. Pożałujesz tego co zrobiłeś wczoraj Sally, słyszysz ?!
- Tak??? A co mi zrobi taki laluś jak ty??
- Chcesz się przekonać??
- No dawaj! Zobaczymy, czy jesteś tak mocny w czarach jak w gębie!!
- Niedocz…. Ej, co ty robisz?? – ciągnęłam Draca z całej siły za tył szaty.
- Chodź, nie trać czasu na takich przygłupów!
- Ale ja chcę go pobić! – jejkuuuuuuu, jak małe dziecko…
- Chodź, mówię!
- Dobra… Ale nie myśl Potter, że ci ujdzie na sucho, na razie zawdzięczasz jej życie!!!!
- Phi! Myślisz, że się Ciebie boję?? – zapytał Harry wypinając dumnie pierś. Malfoy nie zdążył nic powiedzieć, bo właśnie wciągnęłam go do lochu, w którym odbywały się eliksiry.
- Uhhhhhhhhhh….. Dlaczego ja nigdy nie mogę mu pokazać gdzie jest jego miejsce??
- Daj sobie spokój, i tak pewnie dzisiaj Snape mu zrobi kocioł na lekcji.
- Może i masz rację… A co dostanę w nagrodę, że byłem taki dzielny?? – jejku, ja się pochlastam…
- A co chcesz?? – spytałam zalotnie…
- Buuuuz…. – nie zdążył dokończyć, bo właśnie do klasy wszedł Snape a za nim reszta Gryonów i Ślizgonów.
Ćwiczyłam, ćwiczyłam, ćwiczyłam i za chyba setnym razem udało mi się zmienić kolor sierści mojego kota na różowy. Łaził głupi Narcyzik i próbował zlizać z siebie ten róż, ale cosik mu nie wychodziło. Zaklęcie cofające zmianę koloru poznamy dopiero w następną środę… co za pech… (pech – pH)
Było jeszcze wcześnie (około 1 a ja odrobiłam już wszystkie lekcje, więc porwałam Musti, Abrę i Wyjca i polecieliśmy zrobić wojnę na śnieżki. Za nami poszło też kilku innych uczniów (Draco się gdzieś zapodział, ale byli Goyle, Luna Crabbe, Milicenta i kilku młodszych, a także dwóch siódmoklasistów). Zabawa była przednia, ale tak się zmoczyłam, że nie wiem kiedy moje ciuchy wyschną .
W naszych mundurkach wkurza mnie jedynie to, że dziewczyny w zimę nie mogą nosić spodni, tylko nieprzyzwoicie krótkie spódniczki… Cholerni męscy szowiniści! To przez nich… W zamku zamówiłam sobie herbatki (Ślizgoni mieli kilka skrzatów domowych do dyspozycji) i rozwaliłam na mojej ulubionej kanapie. Zaraz też przysiadła się reszta brygady śnieżkowej i rozgorzała dyskusja na temat Gryfonów (nasz ulubiony temat we wspólnym ). Obgadywanie, przypominanie co lepszych sytuacji itepe, itede. Jeszcze na początku tego roku lubiłam Gryffindor, patrzcie, jak to się może zmienić…
Oni należą jakby do zupełnie innego gatunku. Wcześniej nie miałam z nimi prawie kontaktu. Wkurzali mnie, ale nie chciałam ich gnębić… Teraz miałam nieposkromioną ochotę pokłócić się z którymś Gryfonem…
Czy coś jest ze mną nie tak?...
..:::..
Wtorek… Na jutro mam napisać wypracowanie dla Sprout i zademonstrować zaklęcie McGonagall. Jak ja się wyrobię???? No nic, trzeba iść do biblioteki… Wpadłam tam jak strzała. Dział: rośliny, podtytuł: opieka… Mam „Zaopiekuj się mną – poradnik hodowcy magicznych roślin”. Bosh jakie to dłuuugie… Zasiadłam do pisania przy pierwszym wolnym stoliku. Dwie rolki pergaminu! Co ona sobie myśli! No dobra, piszę rozwlekłym pismem, najgrubszym piórem, robiąc dużo akapitów…
„W tej pracy chciałbym przedstawić wpływ mojego spóźnienia na lekcję zielarstwa na magiczne rośliny…”
Jakie to monotematyczne… lejemy wodę:
„Na świecie istnieje wiele gatunków magicznych roślin, z czego czarodziejom udało się udomowić jedynie 43% z nich. Poczynając od najmniejszych, jak karlik trójlistny, aż do największych, na przykład wyolbrzymiacz żółtokolcowy, magiczne rośliny potrzebują naszej opieki. Nie są one w stanie same zapewnić sobie pożywienia, ponieważ wiele z nich…”
Niee… Jak Sprout to kupi to uwierzę w króliczka wielkanocnego.
„…również wiele roślin potrzebuje zróżnicowanych warunków środowiskowych i cieplarnia…”
- CO???? – od pół minuty ktoś stukał mnie zawzięcie w ramię. Odwróciłam głowę tak gwałtownie, że aż zabolał mnie mięsień w karku.
- Nie przeszkadzam? – znowu ten Potter… A co to, uśmiech numer 6??
- Przeszkadzasz, więc bądź łaskaw pójść precz zanim stracę cierpliwość. Czy nie uważasz że w ciągu tego tygodnia już dość zawracałeś mi głowę????
- Ale to jest ważne…
- Ważne jest to, że na jutro mam napisać referat dla Sprout i po prostu NIE PRZESZKADZAJ MI!!!! – czy ten człowiek nie rozumie, że mam go dosyć?
- Słuchaj, nie pójdę stąd dopóki nie usłyszysz co mam ci do powiedzenia, JASNE????
- NIE! Ja mam naprawdę dużo roboty… - gdy podniósł na mnie głos trochę się opamiętałam. Nie powinnam była zaczynać krzyczeć.
- Chodź… - Harry stanowczo pociągnął mnie za rękę a minę miał taką jak uścisk… Jak nie zdążę napisać tego wypracowania to coś mu zrobię… Wyprowadził mnie z biblioteki nie zauważając zaciekawionego wzroku innych uczniów i wszedł na schody. W połowie stopni zatrzymał się i odwrócił twarzą w moją stronę.
- No czego chcesz i dlaczego stoimy w tak dziwnym miejscu?? – byłam wkurzona nie na żarty…
- Słuchaj, od dawna chciałem ci to powiedzieć, ale nie miałem odwagi… Po ostatnich zdarzeniach zrobiło mi się strasznie głupio i może rzeczywiście powinienem zostawić Rona i Hermionę samych, ale widzisz, od kiedy oni są razem ja nie mam się do kogo odezwać i chciałem z kimś pogadać, rozumiesz?
- I co?
- No i to, że chciałbym z tobą porozmawiać, bo jesteśmy prawie najstarszym rocznikiem i nie mam z nikim w Gryffindorze tak wiele tematów do rozmowy jak z tobą… a poza tym od dawna, a konkretnie od końcówki piątego roku, gdy zobaczyłem cię w pociągu jak siedziałaś z Kate i z Julią (moje dwie przyjaciółki, które przeniosły się do Beauxbuttons – przyp. Sally), to tak jakoś mi się zrobiło lżej na sercu i nawet nie myślałem już że Cho nie poszła ze mną na bal rok temu i po prostu spodobałaś mi się i…
- Czekaj, czekaj. Na twój monolog ja na razie powiedziałam jedno zdanie, więc pozwól, że o coś spytam…
- A o co? – nie no, jakby się nie mógł domyślić…
- Ja ci się podobam????
- Eeee… skąd wiesz…
- Sam to przed chwilą powiedziałeś!
- Eeee… Aaaaa… bo widzisz, bo tak jakoś ci ładnie w zielonym, iiii…
- Ty chyba sobie żartujesz ze mnie – nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. No moment. Ten dziwny człowiek, ten zadufany w sobie egocentryk, chłopak, który trafia na pierwsze okładki gazet, który już pięć razy uniknął śmierci z rąk Czarnego Pana, on mi mówi, że ja mu się podobam… nie no, ten świat schodzi na psy…
- Nie żartuję. Sally… czy ty na pewno jesteś szczęśliwa z Malfoyem? – nie no, to już szczyt bezczelności!!!!
- Jasne że tak i radzę ci, więcej nie wchodź mi w drogę, jeżeli nie chcesz dostać w pysk. – już byłam tak rozdrażniona że schodząc ze schodów spadłam z dwóch ostatnich stopni. Musiało to wyglądać komicznie, ale mina Pottera była jeszcze lepsza… Co on sobie w ogóle wyobraża!!!! Idę się uczyć…
- Sally!!!!
Niech sobie woła… muszę skończyć ten referat dla Sprout…
..::::..
- Cooooo????!!!! – ale Alexa ma głupią minę ^^
- No mówię ci, i wtedy on powiedział, że ja mu się spodobałam jak jechałam w pociągu, gdy jeszcze trzymałam się z Kate i Julią…
- Ale jazda będzie jak to się rozniesie… Sally, czy myślisz o tym samym co ja??
- Jeżeli ty myślisz o tym samym co ja, to jest to świetny pomysł…
- Dobra to plan jest taki: pytanie numer jeden: największa plotkara w szkole??
- Oczywiście Milicenta Bulstrode… - ale będzie fajnie. Potter dostanie za swoje. Nie mam zamiaru się z nim spotykać, rozmawiać a tym bardziej być jego dziewczyną…
- Pytanie numer dwa: jaka będzie od dzisiaj największa plotka w szkole?? – ach ten błysk w jej oczach… hihi…
- Hmm… „Potter zakochany w Draconine??”
- Zgadza się, wygrałaś przenośny zestaw do pielęgnacji nawozów sztucznych!!!! – BACH! Alexa na podłodze…
….::::….
Jak Abra to zrobiła, to nie wiem, ale rzeczywiście plotka o platonicznej miłości Pottera do mnie rozniosła się jak burza. Wszyscy wiedzieli, że chodzę z Malfoyem, więc nic dziwnego, że wytykali Harry’ego palcami… A najlepsza była reakcja Dracona…
- Coooooo???? – częste pytanie ostatnimi czasy…
- No tak słyszałem, co nie Crabbe??
- Jasne Goyle! – te dwa Goryle nie mają krzty rozumu we łbach.
- Potter pożałuje, że przeżył tą noc, kiedy zginęli jego szlamowaci rodzice. Na razie Czarny Pan zbiera siły, ale mam nadzieję, że niedługo będzie gotów…
- Draco… czy ty aby nie przesadzasz?? – wtrąciłam się, gdyż właśnie wracałam z obiadu i wpadłam na rozmawiających chłopców…
- Ja??? A dlaczego miałbym przesadzać??? – objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, a jego uścisk był tak władczy, jakby chciał pokazać, że należę tylko do niego. NIE! Nie będę taktowana jak rzecz…
- Mógłbyś trzymać mnie troszkę lżej, nie mam ochoty na TAKĄ czułość… - wyrwałam się z tych kleszczy, ale pozwoliłam się objąć za ramię… niech chłoptaś wie gdzie jego miejsce…
- Przepraszam, ale Potter mnie tak dobija… Szok dosłownie!!!!
- Nie martw się mnie też wkurza…
- Wiecie jaki był jego ostatni szlaban??? Musiał szorować podłogi w lochu Snape’a po tym jak nakarmił Longbottoma fasolką o smaku wymiocin. Pamiętacie co było dalej???? – ogólny wybuch śmiechu. Gdy już się trochę uspokoiliśmy…
- Aaaaa… właśnie co z klasyfikacją domów?? Crabbe, Goyle, byliście przy klepsydrach?? – wielkimi krokami zbliżał się koniec roku, a wyniki między Gryffindorem a Slytherinem były wyrównane. Puchar Domów w tym roku MUSI być nasz. Zdobycie Puchary Quidditcha nie będzie trudne, bo nasi chłopcy są w tej chwili najlepsi i naprawdę nie wiem co może stanąć na przeszkodzie przed wygraniem kolejnych trzech meczów. A propo, w trzecim tygodniu lutego gramy z Puchonami.
- Ja byłem – odezwał się Crabbe – na razie jest 485 do 492 dla nas. Krukoni i Puchoni są daleko w tyle… mają po 240 około.
- Draco… co zrobimy… - popatrzyłam na blondyna wyczekującym wzrokiem. Może on coś wymyśli…
- Mamy dwa sposoby. Albo gramy fair albo oszukujemy. – Spojrzeniem spytał nas co wybieramy. Oczywiście druga opcja :> - A więc słuchajcie… - przedstawił nam sposób oszukania klepsydr polegający na wrabianiu Gryfonów na eliksirach. Musieliśmy tylko powiadomić o tym Ślizgonów na wszystkich rocznikach i Puchar Domów będzie nasz…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:33
10. Walentynki
Pierwsze dwa tygodnie lutego nie były dla mnie zbyt szczęśliwe, toteż gdy 14 dnia tegoż miesiąca Alexa obudziła mnie skacząc po moim łóżku zdrowo kopnęłam ją w nogę.
- Ała! Sally uważaj troszkę!!
- Ojej, to niechcący… [skruszona minka] – taaaaa, niechcący… :>
- Nie szkodzi, po prostu się cieszę
- A co jest?? – byłam zaspana, jakby co…
- W A L E N T Y N K I !!!!
- Aaaa, to. – to chyba oczywiste co będę robić… położyłam się z powrotem. Niech Abra się cieszy, pewnie ten Syriuszek coś dla niej szykuje…
- Oj Draconine weź przestań. Przecież to najcudowniejszy dzień w roku!!!!
- Tak?? Nie zauważyłam… Lex, przecież zakochanym jest się przez całe życie i moim zdaniem każdy dzień jest dobry żeby to świętować…
- Sal, nie mów tak… Wiem co może poprawić ci humor. Dziś rano to zrobiłam, gdy… - nie usłyszałam dalszej części, ponieważ Alexa wpadła do szafy i zawzięcie czegoś szukała… po kilkunastu minutach…
- Mam!!!! Spójrz, czy one nie są urocze??
- Coś ty zrobiła z moim płaszczem??!! – on był, on był… różowy… [rezygnacja]
- Nie podoba ci się?? Ja też taki mam. Założysz go… dla mnie?? – nie nie, proszę wszystko tylko nie to… ten kolor nie pasuje do mojej karnacji, nieeeeee!!!!
- Jasne Alex, w sumie nie jest taki zły… - Gosh, czego się nie robi dla przyjaciół…
….::::….
Uliczki Hogsmade były zasypane białym puchem, wszędzie były porozwieszane ostrokrzewy, a dookoła pachniało ciastami. Mimo, że Święta dawno już minęły to nikt nie chciał pozbywać się ozdób. Ten śnieg tworzył tak niepowtarzalny nastrój, że wszyscy pragnęli zatrzymać magię zimy do samego końca. Idąc główną aleją [z Drackiem oczywiście] starałam się nie myśleć o tym różowym czymś… nie wspomnę o minie Malfoya jak mnie zobaczył :/. Mam nadzieję, że Lex potrafi to odwrócić…
- No to Sal, gdzie idziemy??
- Nie wiem, ty wybieraj… - popatrzyłam mu głęboko w oczy… i nagle buum coś mną szarpnęło, zakręciło i stanęłam naprzeciwko…
- Paul?? Co ty tu…
- Ciiii, z kim jesteś?? – minę miał dość śmieszną…
- Z Drackiem, nie zauważyłeś go?? – w tym momencie Malfoy objął mnie od tyłu w pasie.
- No właśnie Paul… nie zauważyłeś mnie???? – zdawał się być obrażony a ton jakim mówił… okropność…
- A więc [nie zaczyna się zdania od „a więc” Sally – przyp. Musti … oj czy ty zawsze musisz się czepiać szczegółów???? – przyp. Sally] a więc czego chciałeś, że tak gwałtownie mnie wyszarpnąłeś??
- Wiesz… właściwie to już nic, bo wolałbym rozmowę na osobności, ale skoro tak to ja się nie będę narzucał… miłych Walentynek… - i odbiegł. Teraz już nic nie rozumiałam…
- Chodźmy do Trzech Mioteł na kremowe – powiedział Draco zrezygnowanym tonem ciągnąc mnie za rękę. Co to była za sprawa do obgadania „na osobności” ??
Weszliśmy do pubu, który cały był zawalony ludźmi. Wśród nich było kilku uczniów Hogwartu, w tym hmmm… Crabbe i Lunka??
- Hej, możemy się dosiąść??? – przywitał się Draco.
- Jasne siadajcie! – Lunka zdawała się być zadowolona ze swojego towarzystwa… ojej, aż trudno uwierzyć. Ta miła, spokojna osóbka, delikatna blondyneczka, która uczy się jeszcze więcej niż ja, chodzi z takim eee… dość nieprzeciętnym chłopakiem jak Crabbe, który krótko mówiąc ma tic-taca zamiast mózgu… Ten świat schodzi na psy…
Rozmawialiśmy tak sobie dobrą godzinę, wypiliśmy stanowczo za dużo kremowego, aż wreszcie ktoś przytomny stwierdził, że robi się ciemno i pora wracać. Jedyne co byłam w stanie powiedzieć:
- Jak dobrze… będę mogła w końcu zdjąć ten płaszcz…
….::::….
Po powrocie do pokoju wspólnego od razu kazałam Lexie naprawić mój płaszczyk. Co ona sobie myśli?!!! Sama łaziła w swoim, ale ja… po co się zgadzałam?? Będę miała wstręt do różowego przez najbliższe 100 lat…
Dzień minął spokojnie, aż nie wyobrażałam sobie takiego. Liczyłam… nie, to złe słowo, Obawiałam się, że Potter będzie klęczał u moich stóp i śpiewał serenady, a tymczasem on nawet nie poszedł do Hogsmade!! No cóż są czarodzieje i taborety. Jutro są eliksiry i może nareszcie będę się dobrze bawić.
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:33
11. Snape i eliksiry
Zadzwonił dzwonek obwieszczający początek lekcji… lekcji nie byle jakiej, bo eliksirów – porażki Gryfonów, zwycięstwa Ślizgonów. Jak zwykle nasze dwa domy stały pod dwiema przeciwległymi ścianami lochów i wymieniały się obelgami…
Do realizacji planu poprawienia punktacji Slytherinu włączył się cały dom. Wszystkie roczniki otrzymały informacje z prośbą o potwierdzenie pomysłu… Oczywiście szósty rok, jako pomysłodawca [to my! to my!] zaczął serię wrabiania Gryffindoru u Snape’a…
Snape otworzył drzwi Sali. Na samo wejście Milicenta podcięła Patil i ta wylądowała na kociołku profesora, a cała zawartość pojemnika wylała się na podłogę…
- Patil, ty niezdaro!!!! – Snape był zły. – Czy nie możesz trochę uważać?? To był bardzo pracochłonny eliksir!!! Gryffindor traci 10 punktów a ty masz szlaban!!!!
- Ale, panie psorze Snape, to Bulstrode.. – zaczęła Brown.
- Acha, a teraz będziecie wszystko zwalać na Milicentę, tak?? Brown, przez ciebie Gryffindor traci kolejne 5 punktów!!!! Siadać. Informacje o eliksirze znajdują się na tablicy, macie 40 minut na wykonanie go. Pod koniec lekcji zbieram podpisane fiolki. No co się tak patrzycie??!! Brać się do roboty!!!!
- Piękne wejście Mili – przybiłam jej piątkę.
- Dzięki. – mrugnęła do mnie.
To jeszcze nie koniec… Nott zauważył, że znowu Hermiona daje wskazówki Longbottomowi i gdy chłopiec się odwrócił do Granger, Nott dorzucił mu do eliksiru śledzionę szczura. Efekty były bardzo ciekawe, a Neville za zdemolowanie klasy dostał -15 punktów. No to mają już 30 w plecy… :>
Po lekcji podeszliśmy do wielkich klepsydr. 445 dla Gryfonów… hmmm… oprócz nas ktoś im odjął jeszcze 10 punktów. No nic, lepiej dla Slytherinu ;]
Przez kolejne dni Gryffindor spadał coraz bardziej w klasyfikacji domów, a Gryfoni byli zupełnie bezradni na wściekłego Snape’a. Zauważyłam, że profesorkowi zaczęły się chyba mocniej przetłuszczać włosy… może to przez ten stres…
…::::….
Dawno nie byłam w stajni pegazów… może czas tam zajrzeć??
W czwartek po lekcjach pobiegłam do uskrzydlonych koni. Jak one ślicznie wyglądają na wybiegu!!!! Stałam tak przy ogrodzeniu i wpatrywałam się w silne nogi, umięśnione łby, zgrabne kopyta. I wtedy zauważyłam coś dziwnego. Z lasu wyszedł srebrzysty jednorożec, przeskoczył płot wydzielający pastwisko i podszedł do Zeusa. Pegaz stanął dęba, położył uszy i natarł na przybysza. Jednorożec zdawał się nic z tego nie robić, stał tam jak wryty i wpatrywał się w Zeusa, a w jego oczach odbijało się światło gwiazd…Co to jest?? Jeszcze jeden?? Pomiędzy pegazem i jednorożcem wylądował testral [tak, mogłam je widzieć, ponieważ byłam przy śmierci babci, bardzo ją kochałam …]. Pegaz się uspokoił i trzy magiczne konie zaczęły pochrapywać i rżeć… wyglądało jakby się naradzały… Stałam tak z otwartą buzią, aż za moimi plecami pojawił się…
- No Zeller, co ty tu robisz???
- Profesor Hagrid?? Ja tylko przyszłam do pegazów, ale coś się chyba stało, bo przyszedł jednorożec i testral…
- To przywódcy pegazów, jednorożców i testrali tu stoją… Chyba się naradzają, tylko cholibka nie wiem nad czym…
Zaświtała mi do głowy pewna myśl.
- Panie profesorze [uśmiech numer 7] czy wie pan coś może o zastosowaniu sierści pegazów?? – proszę, wie, na pewno wie, wie, wie…
- Wiem… Była taka jedna czarownica… Nazywała się Megania Perks i ona umiała robić cuda z sierści pegaza… po pierwsze potrafiła zrobić z niej nić, a potem szyła najróżniejsze rzeczy. Jej wyroby miały oczywiście właściwości magiczne… Ta czarownica miała swoje własne stado pegazów. Zeus jest właśnie z niego. Po jej śmierci znaleziono testament, w którym było napisane, że wszystkie wyroby przekazuje wnuczce a pegazy każe wypuścić na wolność. Ale Zeusa złapali i mamy go tu.
Coś sobie uświadomiłam… Moja babcia nazywała się Megania Perks…
- Dziękuję psorze… do zobaczenia!! – poszłam do zamku. Ciekawych rzeczy się człowiek dowiaduje…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:34
12. Marzec
Mugole mają czasem śmieszne powiedzonka, na przykład „W marcu jak w garncu”. Jednak tegoroczna wiosna właśnie tak się rozpoczęła. Często padał grad, który w najwyższych wieżach tłukł szyby, i wydobywał ogłuszający dźwięk z wielkiego dzwonu obwieszczającego zazwyczaj początek lub koniec lekcji. Uczniowie zasłaniali twarze szatami, żeby tylko uchronić się od mocnych uderzeń grudek lodu. Z powodu pogody rzadko wychodziliśmy na dwór, toteż jedyną rozrywką po lekcjach były rozmowy, nauka, albo głupie kawały… Ja zastosowałam dwie pierwsze opcje, podobnie jak większość uczniów powyżej 15 roku życia… Nauka, nauka, nauka – tak zleciało mi jedenaście pierwszych, gradowych dni marca…
Drugi tydzień nauki kończyły zaklęcia, chyba najgorszy przedmiot w piątki. Same lekcje są całkiem ciekawe, ale denerwuje mnie Flitwick. Może i jest zabawny jak stoi na tym swoim stosie książek, może jest milutki dla Puchonów, Krukonów i Gryfonów… Do Ślizgonów mówi takim przesłodzonym, sztucznym tonem, często zajeżdżającym obłudą… Co za facet…
W ten piątek Flitwick mnie nie oszczędził…
- Zeller!!!! Cisza!!! Panno Zeller, zaprezentujesz nam zaklęcie równowagi na tym stosie filiżanek?? – zapytał mnie tym przesłodzonym głosikiem, ale z lekką nutką goryczy… a temu o co chodzi??
- Oczywiście… już się robi… - odpowiedziałam tym samym tonem dodając uśmiech blondynki numer 5. – Balancity!! – pięć zabytkowych, porcelanowych, bogato zdobionych filiżanek stanęły jedna na drugiej, opierając się na brzegach… żeby tylko nie spadły… proszę, żeby nie spadły… brzdęk…ojej jedna spadła na podłogę i potłukła się na małe kawałki…
- Reparo! - Krzyknął Malfoy siedzący w ławce za mną.
- Hmm, no dobrze panno Zeller… 8 punktów dla Slytherinu, bo udało się pani nie potłuc czterech filiżanek… - fajnie… tylko tyle za zaklęcie, ja nie mogę…
- A może mogę dziś zdobyć jeszcze troszkę więcej punktów?? – zapytałam ze słodkim uśmiechem, bo przypomniałam sobie o układzie co do Pucharu Domów…
- Hmm, no dobrze… jeżeli zbalansujesz te igły jedna na drugiej dodam Slytherinowi 30 punktów… pokaż na co cię stać!! – przede mną pojawiło się 10 igieł, bardzo cienkich, z ostrymi końcami… za nic nie utrzymam ich w pionowej wieży…
Stało się coś dziwnego, gdy krzyknęłam „Balancity!” i gdy igły wskoczyły na siebie Baylife rozgrzał się na mojej szyi i poczułam dziwne ciepło spływające wzdłuż barku, ramienia, łokcia, ręki, aż do dłoni, po czym moja różdżka także zrobiła się bardzo ciepła. Jakimś cudem igły utrzymały się wyjątkowo prosto i żadna nie spadła na ziemię… Ciekawe ile razy ten naszyjnik mnie jeszcze zadziwi… [i ciekawe ile razy powtórzę jeszcze tą kwestię ]
- Brawo! Brawo panno Zeller!! Zaskakujące skupienie - 40 punktów dla Slytherinu!!!!
Teraz nie tylko Flitwick klaskał… cała klasa wiwatowała, bo dawno nikt nie zrobił tak dobrego zaklęcia… no, może poza Granger, ale u niej to codzienność :/. Zadowolona mimochodem ścisnęłam prostokątny kawałek łuski na mojej szyi… kochany Baylife… co ja bym bez niego zrobiła…
***
Uradowana sukcesem poleciałam zaraz z Lexą i Malfoyem do Musti i Paula. Oczywiście zastaliśmy ich w bibliotece – uczyli się razem. Draco nie chciał podejść do Wyjca… co mu odbiło??? W sumie Paul też nie patrzył na blondyna przyjaźnie… Opowiedzieliśmy przyjaciołom całą lekcję, ale Pablo i Malfoy zdawali się w ogóle nie słuchać… cały czas mierzyli się wzrokiem…
- Ej, chłopaki… co wam odbija??? Nie cieszycie się, że prowadzimy w punktacji???
- Nie no ja się bardzo cieszę… - przytaknął Paul, ale nie wyglądał na uradowanego…
- No trudno… wasz biznes… Lexa, chodź ze mną po książki, zaraz mam eliksiry… - Ann wyciągnęła Abrę z biblioteki, a w ślad za nimi poszedł Draco [z nosem w suficie]. Na odchodne jeszcze krzyknął:
- Sally!! Idziesz??? – powiedział to tak władczym tonem… co on sobie myśli??!!
- Nie!! Musze jeszcze porozmawiać z Paulem!! – Malfoy miał minę pod tytułem „Acha, czyli wolisz jego ode mnie??!!” jego strata, niech się przejmuje. Spojrzałam na Wyjca… czemu on od kilku tygodni chodził taki dziwny…
- Draconine… pamiętasz walentynki??? Jak z tobą chciałem wtedy pogadać??
- Jasne… po to tu teraz jestem, żebyś mi powiedział o co chodzi…
- No widzisz… Chodzi mi o Malfoya i o ciebie…
- Taak?? – co on knuje… to do niego niepodobne…
- Sally… Czy ty wiesz czym się zajmuje jego ojciec?? – o qrczę, rzeczywiście nie wiem, ale wyjdzie na to, że tak naprawdę nie znam własnego chłopaka…
- Phi! Co to za pytanie!!! Jasne, że wiem… - kłamstwo to moje drugie imię…
- A wiesz, że on był śmierciożercą??? – Paul powiedział to tak konspiracyjnym szeptem, że aż podskoczyłam…
- Słuchaj, ty mi tu… ŚMIERCIOŻERCĄ???? – dopiero dotarło do mnie co powiedział Pablo… nie, to niemożliwe… Moi rodzice też popierają Czarnego Pana, ale nigdy, przenigdy nie zostaliby śmierciożercami… nie, to chore, w ogóle skąd Wyjec ma takie informacje…
- Ciiiicho siedź, bo jeszcze ktoś usłyszy… Zgadnij skąd to wiem… :>
- …
- Pamiętasz co mówił Potter rok temu o powrocie Sama-Wesz-Kogo??
- No pamiętam… i co??
- No i to, że Potter w wywiadzie podał nazwisko Malfoya jako poplecznika Czarnego Pana!!!!
- Oj przestań… wierzysz w te bujdy??!! Kto jak kto, ale ty powinieneś mieć trochę rozumu w głowie… Przecież Potter nie znosi Malfoyów!!!! To normalne, że podał ich nazwisko, żeby ich oczernić!!!!
- A ja ci mówię, że ten cały twój Dracuś to zwykły morderca a jego ojciec, to lepiej nie mówię… Przecież Śmierciożercy zabili tysiące ludzi z polecenia tego, tego… Sama-Wiesz-Kogo… Ja się nie zgadzam. Alexa i Musti są mądre i nie zadają się z typami pokroju Malfoya, ale dlaczego ty to robisz?? Przecież Lucjusz Malfoy na pewno wychowuje Draca na swojego następcę!!!!
- Sugerujesz mi, że to źle, że mam kogoś na kim mi zależy??!! Paul, ja Ciebie nie poznaję!! Nie musisz być zazdrosny o Draco. To, że to mój chłopak, to nie znaczy, że my nie możemy być przyjaciółmi… - nie wiedziałam co mam mówić, bo nie rozumiałam jego dziwnego zachowania. Ten spokojny chłopak o zimnym orzechowym spojrzeniu nagle stał się w moich oczach tchórzem i tak jakby starszym bratem [którego nigdy nie miałam i mieć nie będę]. Co w niego wstąpiło??!!
- Sally… ja się po prostu o Ciebie boję… a tego Malfoya to zabiłbym jak insekta – na podkreślenie ostatnich wyrazów uderzył pięścią w dłoń.
- Sorki Paul, ale pozwól, że sama będę decydować z kim mam się zadawać a z kim nie!! – tego już było za wiele. Rozumiem, że jest moim przyjacielem. Rozumiem, że nigdy nie lubił Draca. Rozumiem, że chce dla mnie jak najlepiej. Rozumiem nawet to, że uwierzył w te kłamstwa Pottera co do nazwisk Śmierciożerców [w końcu wielu ludzi mu wierzy – ja oczywiście nie]. Jednego nie mogę zrozumieć – Wyjec wie, że mimo wszystko zawsze będę kochać tego blondyna, czy jego rodzice są poplecznikami Czarnego Pana czy nie!! Czy on tego nie wie?? Czy dla niego nie liczy się uczucie!!??
- Nie!! Nie będziesz się narażać dla tej zakały porządnych czarodziejów – Malfoya!!!!
- Taaaaaak?? A chcesz się przekonać???? – odeszłam z nosem w suficie [jakoś często ostatnio się to zdarza, a coś mi mówi, że jeszcze użyję tej formy zakończenia rozmowy]
- Sally!!!!! Nie wiesz co ten chłopak może ci zrobić!!!! - po chwili stania Wyjec jakby nagle się opamiętał – Dobra, nie do nie!!! Radź sobie sama, ale jak znajdą Twoje zwłoki w lochach, to zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni!!!! – eeeee, subtelność nigdy nie była jego najmocniejsza stroną… :/
***
Faktem było jedno – ja i Paul nie odzywaliśmy się do siebie… Szczerze mówiąc nie było to trudne, bo Wyjec siedział w bibliotece a ja we wspólnym i nie mieliśmy zbyt częstych spotkań w cztery oczy. Niestety nasza kłótnia miała jedną podstawowa wadę [a właściwie dwie ] – Alexę i Musti. Ponieważ od tylu miesięcy stanowiliśmy bardzo zgrany zespół, to szkoda by to było teraz popsuć. Moje dwie przyjaciółki biegały ciągle w kółko…
- Draconine!!!!! Mówię do Ciebie!!! Dracusiu, no proszę… Proszę, on tego naprawdę żałuje… - starania Musti były bezowocne…
- Nic z tego Ann. Nie wyciągnę ręki pierwsza. Nie mam zamiaru, tym bardziej po tym, co on mi powiedział. Przecież to było… to było… no, nawet nie umiem tego nazwać, ale grunt w tym, że uraził mnie i Dracona. Nie przeproszę go, bo nie mam za co. Może niech najpierw on się postara a potem pomyślę…
Ja się nie chciałam poddać pierwsza. Wyszłoby jeszcze, że to Paul miał rację!!!! Niedoczekanie jego… Albo on przeprosi mnie i Malfoya, albo ja nie wiem co z tym będzie…
Gdy Paul mówił te słowa o rodzinie Draca, to nie chciałam mu wierzyć. Z resztą to Potter wszystko nakłamał, a jemu nie można ufać. To niemożliwe, żeby Ci mili państwo Malfoyowie, którzy przyjęli mnie tak ciepło w dworku, byli okrutnymi tyranami bez serca, jakimi z pewnością są Śmierciożercy. Poza tym, gdyby Draco i jego rodzina byli TACY źli to ja już dawno pożegnałabym się ze światem jako „zagrożenie”. Nie wierzę… po prostu nie wierzę.
Wyjec chyba nawet nie zdawał sobie sprawy jak mnie rani. Przecież usłyszeć tak mocne słowa od własnego przyjaciela… Paul zawsze był dla mnie ważny, zawsze mogłam mieć w nim oparcie… świetnie się rozumieliśmy. To były takie jakby pary… Lexa więcej gadała z Ann, lepiej ja znała, a ja dużo lepiej poznałam Pabla… W ogóle Musti trudno było rozgryźć… Nie jest nieśmiała, to raczej forma obrony przed światem, taka zimna, wręcz królewska wyniosłość. Jeżeli Ann kogoś nie poznała „od podszewki” to po prostu z nim nie gadała. Zawsze chciałam ją podejść w jakiś sposób, ale ta dziewczyna świetnie się maskuje. Zaskakujące są ludzkie zachowania…
Mimo wszystkich tych dziwnych cech charakteru nasza czwórka była często nierozłączna… ale teraz… kiedy Paul zrobił mi takie świństwo… Nawet nie mogę o tym pisać, bo zaraz zaczynam się denerwować… Może lepiej się prześpię godzinkę przed kolacją… Sen na pewno dobrze mi zrobi…
***
Sen… coś mi się śniło, pamiętam to, ale obraz ciągle mi się zamazuje.
Na ziemi leży chłopiec. Ma bladozłote włosy i jasnoniebieskie oczy. Jest podobny do Draca, ale to nie on. Nad chłopcem stoi mężczyzna z brązowymi włosami i kopie go w brzuch. Obok klęczy kobieta, chyba matka, bo ma takie same, bladozłote włosy. Chłopiec krzyczy a obraz mi się coraz bardziej zamazuje…
Wiem już!!!! Tym chłopcem był zapewne ojciec Draco…cała sprawa działa się w salonie ich dworku… Przypomniały mi się ferie oraz słowa Paula o panie Malfoy… A może to prawda… Ten człowiek był bity jako małe dziecko, nie zawachał się uderzyć własnego syna a teraz jest poplecznikiem Czarnego Pana… To by pasowało.
Nie!! Nie mogę przyznać racji Wyjcowi, przecież to niedorzeczność!! Pan Malfoy jest znanym czarodziejem, ma dobrą opinię wśród współpracowników. Mój ojciec też ma o nim dobre zdanie… Dlaczego taki szanowany czarodziej miałby dążyć do wytępienia innych czarodziejów?? Nie, nie nie i jeszcze raz nie!! Odłożę te rozmyślania na później, bo im więcej o tym myślę, tym bardziej mi to dokucza…
***
Kolejny dzień, kolejne rozważania… Nie mogę przestać myśleć o Malfoyu… O jego ojcu. W moim domu nigdy, przenigdy nie było przemocy. Nie wiem, jak to jest, kiedy rodzic na ciebie krzyczy, lub cię bije. Nie potrafię zrozumieć, jak tak można… Przecież dziecko nie ma jak się bronić, nie wolno krzywdzić czegoś niewinnego. Chciałabym się dowiedzieć czegoś na temat rodziców Lucjusza Malfoya. Draco na pewno mi nie powie… on nawet nie wie, jak ja się tłukę z myślami od kilku dni. Ciągle mi powtarza, że chodzę jakaś „zamulona”, cokolwiek to znaczy. Nie mogę skupić się na lekcjach… zasypiam przy posiłkach… ciągle myślę. To mi się jeszcze nigdy aż tak nie zdarzyło, nawet pisząc to jest mi trudno dobierać odpowiednie słowa. Moich uczuć nie odzwierciedli rolka pergaminu…
Dość tego!!! Czas się rozerwać i rozluźnić!!!
W realizacji moich planów wyciszenia umysłu pomógł mi niezawodny Draco :* Jako prefekt ma on wstęp do wspaniałej łazienki na piątym piętrze. Wpuszczony w podłogę marmurowy basen, w którym można robić dosłownie wszystko… Setki kranów z najróżniejszymi rodzajami płynów do kąpieli… Po prostu przepych i rozkosz… na samą myśl o takiej „wannie” moje mięśnie się rozluźniają…
Wybrałam się tam pewnej nocy z Alexą i Musti. Żadna z nas nie jest prefektem, więc nie powinnyśmy się pokazywać w tych okolicach w dzień. Draco podał mi hasło i około północy w pewien czwartek ruszyłyśmy się relaksować. Do łazienki dotarłyśmy bez najmniejszych kłopotów. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie…
Alex odkręciła wodę i poszłyśmy się rozebrać. Gdy wróciłyśmy, basen był już napełniony. Z uczuciem błogiej przyjemności na twarzach zanurzyłyśmy się w basenowej toni i zaczęłyśmy odkręcać wszystkie kraniki z płynami do kąpieli. Mnie najbardziej podobały się bańki mydlane w kształcie serduszek z wylatującymi ze środka diamentowymi serduszkami. To wszystko było cudowne… Po nacieszeniu się kranikami dostałyśmy jakiegoś fioła… Musti zaczęła… zabawę w berka w wodzie!!!! Niesłychana radocha… śmiałyśmy się jak małe dzieci.
Siedziałyśmy już w łazience dobrą godzinę, gdy usłyszałyśmy zgrzyt drzwi i naszym oczom ukazała się szlama Granger i Weasley. Zamurowało mnie Lex i Ann podobnie jak Gryfonów. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że przecież my jesteśmy zupełnie nagie a nad nami stoi sobie Ron, któremu w tym czasie zaczęła cieknąć ślina z obwisłej wargi. Zreflektowałam się pierwsza i złapałam za ręcznik. Szybko się owinęłam… jednak nie przewidziałam faktu, że nadal byłam w wodzie i teraz mój puchowy ręczniczek był cały mokry… Abra i Musti zrobiły pożytek z piany, którą się zakryły…
- Czy można wiedzieć, co wy tu robicie?? – zapytała w końcu Granger, trzasnąwszy przedtem Weasleya w tył głowy.
- Nie widzisz głupia Gryfokujonko??? Kąpiemy się!! To chyba oczywiste… - nie kryłam irytacji dla jej głupoty
- Rozumiem, ale dlaczego kąpiecie się w NOCY w łazience TYLKO dla PREFEKTÓW?? – Szlama akcentowała wyrazy, plując na mnie z góry… czy ona nie może się nauczyć mówić normalnie??
- W nocy, dlatego, że taką mamy ochotę, a w łazience prefektów, bo tak nam wygodniej – nie ma co, Ann też potrafi się odgryźć..
- Słuchaj mnie Milary… nie waż się do mnie mówić TYM tonem, gdyż jestem od Ciebie starsza a w dodatku jestem PREFEKTEM. – Gryfokujonka wypięła dumnie swoje znikome piersi… co ona chce sobą zaprezentować??
- Eeeee, no to może idźcie już sobie, bo lekko się krępuję przy chłopakach – Lex pokazała spod piany kawałek ramienia i mrugnęła zalotnie do Weasleya… Rudzielec o mało nie wyrył facjatą o marmurową podłogę i znowu dostał wychowawczy strzał w tył głowy.
- To raczej WY stąd idźcie… Nie omieszkam powiadomić profesor McGonagall o tym co zaszło!!
- Dobrze Granger, to my wychodzimy. - Ann wstała bez odrobiny skrępowania, a Gryfonka wyrzuciła z łazienki Rona, który teraz głupawo patrzył się na wszystkie dziewczyny Ubrałyśmy się patrząc, jak wściekła Hermiona śledzi każdy nasz ruch… Miałam wrażenia, że jak Weasley z powrotem wejdzie do łazienki, to dostanie lekki opierdziel od swojej dziewczyny I dobrze mu tak!!
- Aha… i jeszcze jedno… szlamo – rzuciła Lex, złapawszy za klamkę – jeszcze raz nam przerwiesz a gorzko pożałujesz… to był twój pierwszy i ostatni raz – Lex puściła Granger całuska i wpuściła do łazienki nieprzytomnego Weasleya… biedny chłopak, ledwo trzymał się na nogach. Ann puściłam mu figlarne „oczko” i zadowolone z siebie udałyśmy się do lochów… Za naszymi plecami dało się słyszeć krzyki Gryfokujonki…
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:36
13. Kwiecień… jaki lol ze mnie
Końcówka marca, rozpoczynająca Święta Wielkanocne, była bardzo mokra. Wszędzie leżał do połowy stopniały śnieg, a z każdej górki małymi strugami spływały strumyki wody wieńcząc swą podróż w jeziorku na błoniach. Wtedy też przychodził malutki kryzys dla mieszkańców lochów, czyli Ślizgonów. Ogólnie lubiłam położenie naszego pokoju wspólnego względem ziemi, ale gdy jak co roku na wiosnę zerwałam się o piątej rano z powodu kapiących na mój nos kropel wody, a schodząc z łóżka wdepnęłam w małą kałużę na posadzce pomyślałam z goryczą o Gryfonach, których dormitoria są w wysokich wieżach. Chcąc nie chcąc musiałam pozbyć się bajorka spod łóżka, więc chwyciłam moja ulubioną książkę „Mała gosposia – poradnik dla młodych czarownic” (polecam! „Esy i Floresy” 19,90) autorstwa mojej ciotki Casiopei Perks. Znalazłam rozdział o małych powodziach, gdy nagle do sypialni wpadł obrzydliwy wielki, różowy króliczek… bleee… Zajączek, zapewne wielkanocny, wydał z siebie cichy jęk, po którym poznałam, że to nie kto inny jak profesor Snape…
- Dzień dobry profesorze Snape, co pan psor robi w damskiej sypialni o piątej rano??? – zajączek,…yyy… Snape zmieszał się
- Cicho siedź Zeller… nikt ma nie wiedzieć że to ja… - zdjął obrzydliwą maskę ze sztucznym, króliczym uśmiechem, w którym obnażał dwa wielkie siekacze i ujrzałam mistrza eliksirów w różowym wdzianku… no nie…
- Będę cicho, jeśli pan mi powie dlaczego pan się tak dziwacznie przebrał. – dusiłam w sobie śmiech… gdyby to zobaczył któryś Gryfon…
- Nie będę Ci nic mówił, a ty masz trzymać usta na kłódkę… JASNE???!!! – łuuu, psorek tak się wydarł, że prawie obudził całe dormitorium… jego pech…
- Dobra… szerokiej drogi… zajączku…
Zajączek postawił każdej z dziewcząt kolorowe jajeczko na stoliku przy łóżku i wyszedł podskakując (kicając??). No nic, może tak jest co roku… pewnie nauczyciele wyznaczają jednego spośród grona pedagogicznego i on odstawia ta szopkę… czego oni nie wymyślą…
Już miałam położyć się do łóżka, gdy nagle wyrżnęłam na posadzkę (ciągle mokrą, bo Snape mi przerwał w likwidowaniu wody i zapomniałam o tym ). Gdy przyjrzałam się z bliska przyczynie mojego upadku nie miałam wątpliwości co do pochodzenia owego miękkiego, białego, puchatego przedmiotu… :>
- Panie psorze Snape!!!! Profesorze Snape!!!! – Leciałam jak głupia przez korytarz, który prowadził do wieży Gryffindoru. – Profesorzeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!
- Zamknij się Zeller!!!! - wydarł się na mnie różowy zajączek, wychodzący właśnie z dziury za portretem jakiejś grubej kobiety w różowej sukni… przynajmniej kolorystycznie Snape zlewa się z otoczeniem… - Czy ty wiesz, że zaraz zwrócisz uwagę całej szkoły na mnie???
- Ale panie profesorze… pan coś zgubił – z szerokim uśmiechem na ustach podałam nauczycielowi ogonek.
- A… acha… eee, więc, tego… dziękuję. Slytherin traci przez Ciebie 3 punkty i niech to będzie dla ciebie nauczką… - hehe, trzy punkty, uwaga, bo zaraz wpadnę w depresję…qrczę, jak to dobrze, że Snape ceni w Ślizgonach ich charakter (zazwyczaj podły :>). Wracając do lochów zauważyłam kątem oka niezdarne próby profesorka, który chciał przymocować ogonek do zadka… ach ci mężczyźni…
***
Święta Wielkanocne minęły bardzo szybko… aż za szybko!!!! Przypomniało mi to o zbliżających się wielkimi krokami egzaminach. Pewnego pochmurnego wieczoru, gdy siedziałam przy wypracowaniu na transmutację zadałam sobie pytanie: „Czym byłoby życie ucznia bez nauki?”. Odpowiedzi znalazłam wiele i z tego powodu zapomniałam oddać McGonagall na drugi dzień wypracowania, ale przynajmniej się nie zanudziłam pisząc je .
W ostatnią środę zagadałam się z Musti na przerwie obiadowej i gdy zadzwonił dzwon na lekcję byłam już spóźniona. Miałam astronomię… w cholernie wysokiej wieży!!!!
Wchodząc po schodach: „Qcza faq, jak tu wysoko…” po chwili „ Zabiję architekta tej wieży jak go tylko znajdę…” po dłuższej chwili:
- Potter, co ty tu robisz???? – stanęłam jak wryta. Niektórzy ludzie mają popaprane we łbach, a Potter się do nich z pewnością zalicza… Chłopak podchodził coraz bliżej do mnie a ja coraz bardziej się cofałam. Gdy trafiłam plecami na ścianę Potter podbiegł do mnie i oparł się przedramionami po dwóch stronach mojej głowy. Nie wiem dlaczego jeszcze go nie strzeliłam, ale gdy musnął nosem mój policzek już zbierałam w sobie siły…
- Bliznowaty!!! Kretynie co ty robisz!!! – wściekły Malfoy natarł na Pottera i wyciągnął różdżkę.
- Nie widzisz?? Właśnie podrywam ci dziewczynę… - co?? O co tu chodzi??? Dlaczego Draco nie jest na astronomii??
- Niedoczekanie Twoje! Expelliarmus!!
- Protego!! – Potter pokazowo szybko wyciągnął różdżkę i zatrzymał zaklęcie tarczą.
- Myślisz, że jesteś taki mądry, co?? Że każda na ciebie poleci, bo masz bliznę na czole i zapewnisz jej popularność, tak?? O nie, Sally taka nie jest!!!! Whipper!! – z różdżki Draco wystrzelił cienki bicz i walnął Pottera w twarz… z policzka chłopaka poleciała krew.
- Myślisz, że takim czymś mnie pokonasz???? Drętwota!!!!
- Crucio!!!!
Zaklęcia się zderzyły, ale cruciatus był silniejszy i przedarł zaklęcie Pottera na pół. Harry dostał prosto w brzuch, ale osłabiony atak nic mu nie zrobił… Przez cały czas pojedynku stałam kilka stopni niżej niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. To wszystko działo się tak szybko…
- Crucio!!! – ponowił swój atak Malfoy. Tym razem zadziałało… Potter zwinął się z bólu, ale po chwili wstał, otrząsnął się i już przygotowywał się do ataku, ale…
- Stop!!!!!!!!! – opamiętałam się i przerwałam ta głupią potyczkę. Jacy oni są niepoważni!!!!
- O co chodzi?? – Draco miał głupią minę (Harry też).
- Jesteście idiotami!! Obaj!! Żeby bić się o taką głupotę??? Odbiło wam do reszty, nie chcę mieć ani z Tobą [wskazałam na Pottera] ani z Tobą [a teraz wskazałam na Draca] nic wspólnego!!!! – obu chłopców zamurowało, ale żaden nic nie powiedział, jak schodziłam w dół schodów, gdyż zadzwonił dzwonek…
***
Nic nie mogło zmienić w tej chwili mojego podejścia do Pottera i Malfoya… W ogóle gdzie Draco nauczył się zaklęcia niewybaczalnego??? Wiem, że od zawsze pasjonowała go Czarna Magia, ale że aż do tego stopnia??? Potter też nie był lepszy… po co próbował swoich sztuczek, przecież wie, że nie ma u mnie szans!!!??? Chociaż, może jednak ma… Nie!!!! Co ja gadam, chyba już jestem zmęczona…
Od zajścia w wieży nie gadałam z żadnym z nich. Potter to pestka, ale Draco… Cały czas wysyła mi liściki na lekcjach i patrzy takim smutnym wzrokiem…
Nie!!! Ja się nie poddam, nie dam się, nie będzie mną rządził jakiś podrzędny samiec [hmm, czyżby obudził się we mnie feminizm??].
Nie odzywam się do Draco i do Wyjca… Zostały mi tylko Ann i Alex… Jednak nie ma to jak potęga dziewczyn!!
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:36
14. MAJ
Robiło się coraz cieplej. Słonko prażyło w małe okienka lochów, oświetlając komnaty. Nadal byłam pokłócona z Drackiem i z Paulem. Nie mam do nich siły. W ogóle zaczęłąm się zastanawiać, czy Wyjec nie miał racji co do Malfoyów. Po tym co Draco zrobił Potterowi… Poważnie pomyślałam o naszej wspólnej przyszłości. Ale z drugiej strony, czy warto zawalić tyle miesięcy bycia ze soba z powodu głupiej plotki? Co prawda – plotki bardzo prawdopodobnej, ale przecież zawsze PLOTKI!
Nie wiem, nie wiem i nie chce nawet o tym myśleć….
Zbliżają się mistrzostwa Quidditcha. Już za parę dni będzie przynajmniej wiadomo kto wygrał…
***
Dziś niedziela. Piękny dzień na quidditch. W klasyfikacji prowadzi Gryffindor, zaraz za nim jesteśmy my, Slytherin. Potem Hufflepuff i na końcu Krukoni – kujoni.
O 11.00 wyszliśmy na błonia i podążaliśmy stroneę stadionu. To już finały i każdy dom był ubrany idealnie pod swój kolor. Cztery wieżyczki powiewały czterema różnymi kolorami. Rozgrywki układały się tak:
Slytherin vs. Gryffindor
Ravenclaw vs. Hufflepuff
A potem w zależności od punktów dwa najlepsze Teamy. To będzie krwawa porażka dla Gryfonów…
Nie umiem opisywać meczów, więc napisze tylko, że sędziowała McGonagall, komentatorem była Gryfokujonka [nie wiem kto ją tam wpuścił, bo w ogóle nie miała weny do komentowania – tym bardziej w finale!].
Na boisku wynikły małe zamieszki (Draco vs. Potter, Draco vs. Weasley, Draco vs. Cała drużyna Gryffindoru) i zamiast wygrać obie drużyny – Gryffindoru i Slytherinu zostały zdyskwalifikowane!!! A to wszystko przez Malfoya!! Zabije go…
W rezultacie puchar Quidditcha dostał się w ręce Puchonów… Nie wiem z jakiej paki, ale tak właśnie się stało…
***
Przez kolejny tydzień nikt ze Ślizgonów nie odzywał się do Malfoya. I dobrze! Kretyn, zaprzepaścił taką szansę… Głupek, głupek, głupek.
A ja pogodziłam się z Paulem… Nie przyznałam mu racji, ale stwierdziłam, że takie coś nie ma sensu. Musimy trzymać się razem. Dopiero po tej kłótni zrozumiałam, jak abrdzo mi zależy na moich przyjaciołach – Ann, Alexie i Paulu. Oni są naprawdę świetni. Drugich takich wspaniałych ludzi nie znajdę na całej ziemi…
***
Zaspałam rano na starożytne runy… Biegłam, biegłam biegłam.
Cholera… w sumie po co mam biec. Nie pójde na runy i już . Z głowy. Usiadłam pod biblioteką. Nie chciałam wchodzić do środka, bo zastałabym tam Wyjca. A na razie nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Chciałam pogadać z kimś innym. Mocno ściskałam książki w rękach i myślałam o nim. I nagle usłyszałam szydercze:
- Zeller? Ty płaczesz?
- Nie, nie płaczę, Potter. – wstałam.
- Chodź ze mną. Muszę coś wysłać – Pokazał mi przesyłkę, która trzymał w ręku. Poszliśmy do sowiarni.
Nie było tam najczyściej, ale wiedziałam, ze tu nikt nam nie przeszkodzi. Opierałam się o ścianę, a Potter coś do mnie mówił. Nie słuchałam. Nie wiem czemu. Gadał coś o Voldemorcie, o jego powiązaniach z Malfoyami, o tym, że takie życie jest nie dla mnie. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Przecież to głupoty. Nigdy nie uwierzę, że Draco byłby do tego zdolny. Nigdy. Z zamyślenia wyrwało mnie jedno zdanie.
- Sal, pocałuj mnie…
- Co? Chyba cię źrebi…
- Przepraszam… już myślałem… - Zaczerwienił się… Jakie to było słodkie…
- Nie myśl tyle, nie wychodzi ci… Cześć. – Wyszłam z sowiarni. Pobiegłam do lochów, rzuciłam się na moje łóżko. Na resztę lekcji nie poszłam. Nie chciało mi się.
Siedziałam całe popołudnie w pokoju wspólnym. Sama. Tylko z książką. Nikt do mnie nie podszedł, choć wiele osób przewijało się przez salon. Nie widziałam ani Lex, ani Musti. Tylko Wyjec przyszedł późno w nocy. I tylko on do mnie podszedł.
- Sally, czemu nie było cię dziś na lekcjach? – Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Prosto na jego ramieniu. Tego właśnie mi było trzeba. Wypłakać się komuś. Powiedzieć co mnie dręczy, przez co nie mogę spać, jeść, myśleć… I powiedziałam mu wszystko. Wszystko po kolei, szlochając co drugie zdanie w rękaw jego szaty, który po chwili był już cały mokry.
I Paul mnie zrozumiał. I pocieszył. I pocałował w czoło jak starszy brat. Tak jak tego potrzebowałam…
***
Nie gadałam z Malfoyem, nie chciałam go znać. Uświadomił mi wszystko Paul. Z nim się trzymałam, z nim chodziłam, z nim gadałam. I z Musti i Abrą.
Lekcje były coraz luźniejsze, bo zbliżały się egzaminy końcowe. Psorzy zamiast nas cisnąć dawali nam czas na samodzielną naukę. I dobrze. Bo uczyliśmy się we czwórkę. Właściwie to Wyjuś uczył nas a potem uczył jeszcze sam siebie ;]
Egzaminy wszystkich roczników trwały aż do połowy czerwca. Myślę, że dobrze mi poszły. Chyba nigdzie się nie zawahałam, nawet na transmutacji. To dobrze. To bardzo dobrze.
***
Nadszedł czas powrotu do domu. Nie wiem sama kiedy zdążyłam się spakować. Nasze kufry zostały zapakowane do pociągu a my – uczniowie Hogwartu – podążyliśmy na ucztę. Wygraliśmy puchar domów. Pierwszy raz od 5 lat. Pierwszy raz od mojego przyjścia do tej szkoły. Puchar Quidditcha dumnie dzierżyła profesor Sprout. Uczta była wspaniała, jak wszystkie w Hogwarcie. Najbardziej w przyszłym roku będzie nam brakować Paula. On już skończył szkołę…
Rozpłakałam się. Nie będziemy już we czwórkę. Trudno. Oni wiele dla mnie znaczyli… Jestem pewna że się jeszcze spotkamy… Za rok ja też kończę szkołę…
Do zobaczenia za rok…
THE END
Komentuj(0)
Link :: 09.11.2005 :: 22:37
To już koniec opowieści o Draconine, o Ślizgonce Sally Zeller... Może keidyś dopsizę dalszą część???? Kto wie...
Komentuj(0)
Made by Me
for Sally Zeller
All rights reserved